W końcu zebrałam się w sobie i piszę. Ostatnie tygodnie były dla mnie, osoby z reguły wyluzowanej i zdystansowanej, pełne stresu, niepokoju i innych frustrujących wydarzeń związanych z ważną uroczystością mojej córki. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie ja pierwsza i nie ostatnia organizowałam dziecku przyjęcie komunijne, ale jakoś tak to na mnie wpłynęło destrukcyjnie pod względem emocjonalnym i kompletnie wybiło z rytmu, porządku i zburzyło moją strefę komfortu, w której świetnie się przecież odnajdywałam i czułam. Ale czas zebrać się w sobie, postawić do pionu i wrócić do aktywności intelektualnej. A pomysł na ten wpis zrodził się w mojej głowie pod wpływem kilku wydarzeń, które wyskoczyły, niczym królik z kapelusza, i które udowodniły mi po raz kolejny, że w życiu nie ma czegoś takiego jak constans, że nie warto ufać nikomu, a zwłaszcza sobie i że trzeba być gotowym na każde, nawet najbardziej abstrakcyjne, niespodzianki. Każdy z nas szuka dla siebie miejsca pośród tysiąca obowiązk...
Zapiski różnej treści o tym, co mnie bezpośrednio dotyczy, zachwyca, porusza, niesie natchnienie, daje radość, ale także frustruje, denerwuje i uwiera.