Posty

Wyświetlanie postów z lipiec, 2016

Płycizna emocjonalna

Nie lubię monotonii. Marazmu. Zastania. Pozornego spokoju. Mielizny. Jednostajności. Bezruchu. Jak byłam młodsza, wydawało mi się, że poukładane, stabilne życie to szczyt moich marzeń. Uporządkowany dzień, kolejne zadania do wykonania, ład w głowie i ład w życiu - ordnung muss sein i mam szczęście zagwarantowane. Wygoda i pewien rodzaj komfortu psychicznego oraz materialnego sprawiają, że człowiek się rozleniwia. Osiada na nieruchomych wodach i wydaje mu się, że jest panem świata. Codziennie tapla się w swoim bagienku, pogrążają się w coraz większej mieliźnie. Bez wyzwań, bez wstrząsów, bez tej jednej iskry, która potrafi wzniecić emocjonalne pożary, staje się  postronnym obserwatorem życia. Nie kreatorem rzeczywistości, nie głównym uczestnikiem, ale biernym, czekającym na nie wiadomo co, człowieczkiem. Może dla wielu ludzi spokój i stabilizacja to największe szczęście? Może budowanie swojego świata na pozorach, lęku przed nieznanym, czy strachu przed tym, co ludzie powiedzą, jest pewn

Zaklinając lato

Obraz
Uwielbiam lato. Czas jakby zwalnia, prześlizgując się leniwie przez rozgrzane słońcem zakamarki miasta. A ja staję się spokojniejsza, bardziej nostalgiczna i nawet troszkę romantyczna. Uwielbiam przesiadywać wieczorami pod rozgwieżdżonym niebem i wpatrywać się w bezmiar granatu, a w słoneczne dni chłonę całą sobą ciepło, które kumuluję na jesienne szarugi i mroźne, zimowe godziny. Lato... najpiękniejsze momenty mojego życia przychodziły do mnie właśnie w takie jasne, ciepłe dni, tkając jedyny i niepowtarzalny patchwork, który za każdym razem, kiedy jest źle, smutno, szaro i jakoś tak emocjonalnie zimno, rozgrzewa serducho.  Każde  lato jest dla mnie taką chwilą celebrowania życia. Dni snują się leniwie, (najlepiej jak są skąpane w słońcu), a ja wracam to tych wszystkich minionych wakacyjnych miesięcy, które stały się już wspomnieniami i uśmiecham się do siebie... Bo już za mną pierwszy wyjazd bez rodziców, pierwsze wakacyjne porywy serca w rytm piosenki Roberta Chojnackiego pt. „

Wampiryzm energetyczny według mnie

Ileż to razy, budząc się rano, miałam głowę pełną ciepłych i jasnych myśli? Ile to razy z wielką nadzieją wyglądałam przez okno radując się z tego, że kolejny dzień przede mną? Ileż to razy, przepełniona optymizmem i buchającą na cztery strony świata pozytywną energią wychodziłam z domu na spotkanie z codziennością, będąc pełną wiary w to, że mogę góry przenosić, robić siedmiomilowe kroki na drodze mojej np. kariery, czy chociażby sięgać chmur swoją kreatywnością i twórczymi pasjami, dostawałam obuchem w głowę? Nie dosłownie, chociaż niekiedy zdarza mi się "przydzwonić" w jakąś framugę albo otwarte drzwi szafy lub łazienki. Chodzi mi raczej o ten niematerialny rodzaj obucha, którego używają (bardziej lub mniej przypadkowi) współtowarzysze mojej egzystencji i którzy to, umiejętnie oraz bardzo skutecznie, potrafią podciąć skrzydła, wykopać dołek, wbić w plecy, albo wyssać do ostatniej kropelki energię życiową. A tak przy okazji... skąd się bierze taki sprzęt wielozadaniowy o s