Blondynce teoretycznie powinno być łatwiej. Nie chodzi mi o kolor włosów, który może stać się symbolem kobiecości, a tym samym wabikiem potencjalnych kandydatów na życiowego partnera. Ani o sposób bycia niektórych posiadaczek blond czupryny, czy to w wydaniu naturalnym czy też będącym efektem zabiegów koloryzacji, polegający na notorycznie stosowanej technice słodkiej idiotki, której wszystko ujdzie płazem i której każdy będzie chciał pomóc w, najbardziej nawet błahej, potyczce życiowej. Rozchodzi mi się bardziej o fakt, że są takie blondynki, które wbrew obiegowej opinii, pragną same sobie poradzić w rozplątywaniu życiowych zawijasów, które nie szukają pomocy, wsparcia czy też czegoś innego w przedstawicielach płci męskiej, które biorą na bary, to co przyniesie im los, codzienność czy też dołożą inni i które nie robią tzw. dzióbka i wielkich kocich oczu (wzorując się na pewnej postaci z pewnego filmu animowanego) pragnąc dopiąć swego. Bo, czy ktoś się z tym zgadza czy też nie, są tak...
Zapiski różnej treści o tym, co mnie bezpośrednio dotyczy, zachwyca, porusza, niesie natchnienie, daje radość, ale także frustruje, denerwuje i uwiera.