Nie lubię monotonii. Marazmu. Zastania. Pozornego spokoju. Mielizny. Jednostajności. Bezruchu. Jak byłam młodsza, wydawało mi się, że poukładane, stabilne życie to szczyt moich marzeń. Uporządkowany dzień, kolejne zadania do wykonania, ład w głowie i ład w życiu - ordnung muss sein i mam szczęście zagwarantowane. Wygoda i pewien rodzaj komfortu psychicznego oraz materialnego sprawiają, że człowiek się rozleniwia. Osiada na nieruchomych wodach i wydaje mu się, że jest panem świata. Codziennie tapla się w swoim bagienku, pogrążają się w coraz większej mieliźnie. Bez wyzwań, bez wstrząsów, bez tej jednej iskry, która potrafi wzniecić emocjonalne pożary, staje się postronnym obserwatorem życia. Nie kreatorem rzeczywistości, nie głównym uczestnikiem, ale biernym, czekającym na nie wiadomo co, człowieczkiem. Może dla wielu ludzi spokój i stabilizacja to największe szczęście? Może budowanie swojego świata na pozorach, lęku przed nieznanym, czy strachu przed tym, co ludzie powiedzą, jest ...
Zapiski różnej treści o tym, co mnie bezpośrednio dotyczy, zachwyca, porusza, niesie natchnienie, daje radość, ale także frustruje, denerwuje i uwiera.