Wampiryzm energetyczny według mnie

Ileż to razy, budząc się rano, miałam głowę pełną ciepłych i jasnych myśli? Ile to razy z wielką nadzieją wyglądałam przez okno radując się z tego, że kolejny dzień przede mną? Ileż to razy, przepełniona optymizmem i buchającą na cztery strony świata pozytywną energią wychodziłam z domu na spotkanie z codziennością, będąc pełną wiary w to, że mogę góry przenosić, robić siedmiomilowe kroki na drodze mojej np. kariery, czy chociażby sięgać chmur swoją kreatywnością i twórczymi pasjami, dostawałam obuchem w głowę? Nie dosłownie, chociaż niekiedy zdarza mi się "przydzwonić" w jakąś framugę albo otwarte drzwi szafy lub łazienki. Chodzi mi raczej o ten niematerialny rodzaj obucha, którego używają (bardziej lub mniej przypadkowi) współtowarzysze mojej egzystencji i którzy to, umiejętnie oraz bardzo skutecznie, potrafią podciąć skrzydła, wykopać dołek, wbić w plecy, albo wyssać do ostatniej kropelki energię życiową. A tak przy okazji... skąd się bierze taki sprzęt wielozadaniowy o szerokim spectrum zastosowania?
Temu energetycznemu wysysaniu zostałam poddana w ostatnim czasie, dlatego po pierwsze - nie pisałam nic na blogu, będąc twórczo w czarnej... dziurze,  po drugie - nie czytałam żadnych książek, pozostawiając intelekt bez pożywki, a po trzecie - wegetowałam, prześlizgając się dzień po dniu, bez jakiegokolwiek zaangażowania, jakiejkolwiek inwencji czy jakichkolwiek impulsów, pobudzających umysł i ciało do bardziej aktywnego i intensywnego przeżywania podarowanego mi czasu. Najdziwniejsze było to, że kompletnie nie zdawałam sobie sprawy z tego, że byłam przedmiotem energetycznej ekspansji i pasożytniczych zakusów odbierających mi zapał do działania, chęci do życia i wzbudzających we mnie poczucie otępienia i zniechęcenia. Wampiry energetyczne zapanowały nade mną i skutecznie próbowały odkoloryzować mi życie. Ich sposoby na wysysanie energii życiowej były przeróżne. Jedni obarczali mnie swoimi problemami i oczekiwali, że wyciągnę czarodziejską różdżkę, by za jej pomocą rozproszyć wszystkie czarne chmury nad ich głowami. Rozumiem, że każdy ma jakieś problemy i że każdy, ale to absolutnie każdy, ma chwilę zwątpienia, braku nadziei, poczucia bezsensu itp. Zdaję sobie także sprawę z tego, jak ważna jest w takich momentach pomocna dłoń, dobra rada czy po prostu mocny przytulas i obecność. Jednak notoryczne, permanentne, jednym słowem, nieustanne, obarczanie swoimi zawiłościami życiowymi i trudnymi sprawami osobę postronną, która cierpliwie wysłuchuje po raz tysięczny tej samej opowieści, jest swoistym emocjonalnym sadyzmem. Poddana tego typu torturom jednostka, chcąc czy nie chcąc, przeżywa wraz z zainteresowanym niepowodzenia i klęski. A im dłużej to trwa, tym mniej czuje się komfortowo i zamiast skupiać się na swoim życiu, staje się uczestnikiem nie swojej bajki. Stan taki wyzwala frustrację i prowadzi do pojawienia się zupełnie ambiwalentnych uczuć: buntu i sprzeciwu wobec obarczania cudzymi problemami a wpojonym przez społeczeństwo poczuciu, że człowiekowi w potrzebie należy pomóc i go wesprzeć. I jak tu wybrnąć z tego toksycznego układu? Mi zajęło to chwilkę. Po pierwsze zdystansować się. Po drugie dać do zrozumienia, że nikt nie jest w stanie komuś pomóc, jeśli ten ktoś tego nie chce. Po trzecie, kiedy poprzednie sposoby zawiodą, powiedzieć "stop", "nie" lub w jakiś bardziej dosadny sposób zakończyć tę pasożytniczą relację. Nie ukrywam, może to być bolesne i niezbyt miłe, ale z drugiej strony odzyskujemy tzw. święty spokój i możemy spokojnie skupić się na tym, co jest dla nas ważne.
Inny rodzaj wampiryzmu energetycznego, któremu byłam poddawana, przejawiał się w bardziej lub mniej świadomym, wzbudzaniu we mnie poczucia winy. Przedstawiciele tego rodzaju wampiryzmu, przez swoje narzekanie na otaczającą ich rzeczywistość, utyskiwanie na wszystko i wszystkich, poprzez ciągłe marudzenie o tym, że są wiecznie zapracowani, że z niczym nie zdążają, że nie wyrabiają się podczas czterdziestogodzinnego tygodnia pracy i muszą pracować w soboty, (pragnę nadmienić, że kiedy nadchodzi wyższa konieczność, jestem w stanie poświęcić sobotnie przebywanie z rodziną, porzucić obowiązki pani domu i zrobić co do mnie należy, jednak bardzo się staram, aby maksymalnie wykorzystać określoną w kodeksie pracy czterdziestogodzinną normę czasu pracy) sprawiają, że czuję się jak leniwiec, który nic nie robi, bo na wszystko ma czas. Poddawana przez dłuższy czas takiemu oddziaływaniu, popadłam w zaklęte koło myśli, że jestem mało wydajna, nieprzydatna, że powinnam dać z siebie więcej. Skupiłam się na tym, żeby za wszelką cenę, udowodnić wokoło wszystkim, że ja też mam masę obowiązków na głowie i spraw do załatwienia na tzw. jutro. Nakręcałam się i działałam, ale słuchając ciągłego "jojczenia" miałam wrażenie, że zbyt mało daję z siebie, że mogę więcej, lepiej, szybciej... Mogłam, owszem, ale tylko do pewnego momentu, po którym nastąpiło wypalenie i zniechęcenie. Męczyłam się w tym stanie kilka tygodni, aż w końcu dotarło do mnie, że jak ktoś ma naturę wiecznego malkontenta, to nawet jakbym funkcjonowała na najwyższych obrotach przez 24 godziny przez 7 dni w tygodniu, nie zadowolę takiego osobnika. Odpuściłam więc, zwolniłam, idę swoim tempem, a marudzenie puszczam mimo uszu i staram się ignorować narzekanie.
Jest jeszcze jeden rodzaj wampiryzmu, który uderzył we mnie i zostawił po sobie niesmak oraz udowodnił tezę, iż homo homini lupus. Tego rodzaju proceder uprawiają osoby, które za wszelką cenę pragną podbudować swoje ego, starając się na każdym kroku pokazać swoją wyższość. Najczęściej wykorzystują do tego swoją pozycję, znajomości, status materialny i wyrachowanie. Przebywając z takimi osobami i będąc pod stałym osądem, krytyką czy traktowaniem z góry, nieuniknione staje się zachwianie poczucia własnej wartości. Miałam okazję przebrnąć także przez to... Niestety, ten rodzaj wampiryzmu najmocniej daje w kość. Siła jego rażenia jest duża, a i skutki są najbardziej bolesne. Podejrzewam, że osoby uprawiające ten rodzaj wampiryzmu,  mają jakieś kompleksy i maskują je swoim górnolotnym podejściem do tych, którzy w jakiś sposób mogą być od nich lepsi. Pokazywanie swojego "lepszejstwa", udowadnianie na każdym kroku swojej elokwencji,  swojego doświadczenia, swojej mądrości i innych walorów, umniejszając przy tym innych i dając im do zrozumienia, że są "zerami", stanowi sens ich egzystencji, a żerując na coraz mniej pewnych siebie osobach, stają się, pozbawionymi skrupułów, zwierzętami. Czy jest na takich wampirów sposób? Chyba tylko unikanie ich, jak ognia, albo watahy wilków. A jeżeli nie ma możliwości zupełnego wyeliminowania ich z naszego życia, pozostaje tylko ograniczenie wszelkich kontaktów do niezbędnego minimum, co też uczyniłam.
Jest jeszcze taki rodzaj wampiryzmu energetycznego, który jest po prostu przypisany do danej osoby i bez względu na to, co zrobi i powie, jej towarzystwo zawsze pozbawia mnie sił witalnych. Na taki wampiryzm nie ma rady. Trzeba znieść tę udrękę, a potem naładować akumulatory, albo na dobrej imprezie, albo racząc się dobrym trunkiem w towarzystwie tych, którzy obdarują nas pozytywną energią i pobudzą do życia. Chociaż te sposoby odreagowania są dobre na wszystkie wampiryzmy razem wzięte.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Być kokietką, być kokietką...

Przewrotność losu

Książkowe drogowskazy