Zachwyciłam się. Tak zwyczajnie. Po prostu. Wtedy, gdy po raz pierwszy w stacji radiowej były prezentowane utwory z nowiutkiej płyty Agnieszki Chylińskiej. A było to w listopadzie. Już wtedy wiedziałam, że muszę mieć ten krążek, a mój mąż miał z głowy problem, co kupić mi pod choinkę. Czym zachwyciła mnie właśnie ta płyta? Odpowiedzi jednej nie ma, bo Agnieszkę Chylińską jako artystkę cenię już od dawna, a jednak w moim zbiorze płyt, jak dotąd nie zagościła. Dopiero "Forever Child". Nie jest to płyta łatwa, lekka i przyjemna. Dla uszu, nieprzyzwyczajonych do mocnych brzmień, może być zbyt agresywna. Niektóre kawałki nasuwają skojarzenia ze stylistyką i brzmieniem zespołu Prodigy, część jest bardzo elektroniczna, ale są też bardziej delikatne i liryczne utwory. Ale nie chcę rozpisywać się o muzycznych zawiłościach i niuansach, bo nie jestem żadnym znawcą, krytykiem muzycznym czy wykwalifikowanym recenzentem. Muzyka broni sie sama, a mi taki rodzaj brzmień bardzo odpowiada...
Zapiski różnej treści o tym, co mnie bezpośrednio dotyczy, zachwyca, porusza, niesie natchnienie, daje radość, ale także frustruje, denerwuje i uwiera.