Przejdź do głównej zawartości

Przewrotność losu

Kiedy byłam młoda i piękna, a było to jakieś 20 lat temu, myślałam, że nie ma nic lepszego niż poświęcić się karierze naukowej, a jeżeli już dane mi będzie założyć z kimś rodzinę, to zrobię to z mężczyzną, który wszystko zaplanuje, zorganizuje i będzie stał na straży bezpieczeństwa i dobrobytu tej najmniejszej komórki społecznej. O jakże wielką naiwnością się wykazałam w moim poprzednim wcieleniu! Jaką głupotą życiową byłam przepełniona i jakże niedojrzałym podejściem do realiów życiowych się kierowałam! Na szczęście jakiś palec boży wskazał mi inną drogę życiową i postawił na mojej drodze człowieka, który nauczył mnie niezależności, samodzielności i radzenia sobie ze wszystkim. Często psioczyłam w duchu na to, że muszę być "herszt-babiszonem" trzymającym w ryzach wszystkie codzienne sprawy, obowiązki i powinności, że nie mogę sobie pozwolić na beztroską egzystencję typu "leżę i pachnę", że muszę kopać się z życiem i brać się z nim za bary każdego dnia. Był to dla mnie szok powodujący pewien dysonans pomiędzy moimi młodzieńczymi wyobrażeniami o mojej roli w dorosłym życiu, a realiami, z którymi trzeba było się zmierzyć natychmiast i bez zbędnych sentymentów. Ale wszystko dzieje się po coś. Na ogół ta prawda dociera do nas z pewnym opóźnieniem, bo nie od razu życie odkrywa swoje karty, nie od razu ujawnia swoje plany i niespodzianki.
Tak też było ze mną. Gdyby nie trudna i wymagająca lekcja "życiowej poradności", którą przerabiałam przez ostatnich kilka, albo nawet kilkanaście lat, teraz byłoby mi bardzo trudno odnaleźć się w nowym porządku, który zapanował w dniu, w którym zostałam wdową. Nie mówię tu o psychofizycznych i emocjonalnych zawirowaniach, ale o zwyczajnym ogarnianiu codziennych spraw. Mogłam uwiesić się na pomocnych ramionach rodzeństwa, przyjaciół i znajomych i na nich zrzucić wszystko to, z czym wolałam sobie nie radzić. Mogłam schować się pod kołdrą i udawać, że świata wokół nie ma. Mogłam snuć się po mieszkaniu w powyciąganym dresie, z kubkiem kawy, albo jakiegoś mocniejszego trunku i zobojętnieć na mijający czas, na ludzi, na córkę... Mogłam się poddać i stwierdzić, że nic nie ma już sensu. Mogłam. Ale nie po to zostałam zahartowana przez te wszystkie poprzednie lata zmagania się z chorobą Bartka i trudną codziennością, żeby poddać się na starcie.  Dlatego, kiedy opadły emocje, kiedy powróciłam do codziennego rytmu spraw i obowiązków, znowu wzięłam się do mocowania z życiem. I nie chodzi tu o teoretyczne roztrząsanie zawiłości ludzkiego bytu, ale o zwyczajne, przyziemne spawy jak skręcenie łóżka córce, czy krzeseł do kuchni (walczyłam z nimi dwie godziny, bo rozstaw otworów i odpowiednich wkrętów muszą się jednak zgadzać, żeby zachować stabilność takiego mebla jak krzesło). Ale dałam radę. Wynieść stare meble do piwnicy także dałam radę. I inne rzeczy, które wydawało mi się w zamierzchłych czasach tylko męską domeną, też zrobię. Jedyne czego się nie tknę to zepsute gniazdko elektryczne. Znam siebie i wiem, że ingerowanie w to ustrojstwo mogłoby być opłakane w skutkach dla całego bloku, w którym mieszkam. I staram się ze wszystkich sił, żeby być samodzielna, niezależna i samowystarczalna. Muszę jeszcze oswoić się z prowadzeniem samochodu, bo prawo jazdy leży i się kurzy, a ja nie mogę się odważyć i ruszyć przed siebie na czterech kołach. Ale wszystko przede mną. Przewrotny los nauczył mnie, że wszystko jest po coś, a wszystkie wyobrażenia o swoim życiu i przyszłości można sobie wsadzić w cztery litery, bo jakbyśmy się nie spinali i starali, rzeczywistość i tak nas zaskoczy. A z naszych zdziwionych min, los będzie zaśmiewał się do rozpuku.      

Komentarze

szkolenie pisze…
"Chcesz rozśmieszyć Pana Boga? To zaplanuj sobie życie." Usłyszałam to kiedyś od koleżanki i bardzomi się spodobało. Bo rzeczywiście chyba coś w tym jest. Zwykle dostajesz to, przed czym najbardziej uciekasz.

Popularne posty z tego bloga

Sześć lat później

Tego dnia nie zapomnę nigdy. I o tej porze roku, już zawsze będę wracać do momentu, w którym zmieniło się wszystko. Nie wymarzę wspomnień, chociaż o wielu rzeczach chciałabym zapomnieć. Nie odetnę się od tego, co było, bo to część mnie... I pamiętam każdego dnia o wielkiej miłości, której dane mi było doświadczyć, o miłości, której nic ani nikt nie zastąpi. *** wszystko mija tylko ta tęsknota wraca nieproszona toczy się łzą po policzku  wyziera z wyblakłego dnia oprósza szarością wschód słońca jestem tu nadal bez ciebie niczym ptak śniący o nieboskłonie niczym ptak w klatce *** szukam ciebie zadzieram głowę podnoszę wzrok ku niebu krzykiem wołam do ciebie gdzie jesteś dlaczego słyszę tylko ciszę chcę cię czuć przy sobie potrzebuję twojego ramienia niech odgrodzi mnie  od pustki mego serca czy spoglądasz na moją nieudolną  próbę trwania nie słyszę nie czuję nie widzę  ciebie nie chcę żeby nie było niczego *** nie znam zaklęcia które mogłoby zawrócić czas nie mam mocy ...

Pozwolić listopadowi być listopadem

Jako że listopad nie należy do moich ulubionych miesięcy i wolałabym albo go przespać w wygodnym łóżku, albo wyjechać do jakiegoś skąpanego w słońcu i cieple zakątka świata, moja aktywność życiowa spada w tym czasie do minimum. Ograniczam się do wykonywania niezbędnych czynności, bez niepotrzebnych zrywów, gwałtownych ruchów, radykalnyh zmian i bez entuzjazmu. Po prostu wegetuję. Taki czas... Nie wiem czy wpływ ma na to fakt, że wychodząc z domu do pracy jest jeszcze ciemno, a wracając  już się zmierzcha, a listopadowe dni składają się tylko z pobudki i zasypiania? Czy może to ogólny marazm, wchodzenie w stan zimowania świata przyrody czy po prostu jakieś zmęczenie? Stwierdzam, że nie lubię listopada w tym roku i już. Po prostu.  Próbowałam się z nim zaprzyjaźnić. Naprawdę. Rozpalałam świece zapachowe, ale przyprawiały mnie o senność i ból głowy. A poza tym szybkość ich wypalania, nie szła w parze z szybkością uzupełniania zasobów, więc na dłuższą metę mało to ekonomiczny spos...