Przejdź do głównej zawartości

Pozwolić listopadowi być listopadem


Jako że listopad nie należy do moich ulubionych miesięcy i wolałabym albo go przespać w wygodnym łóżku, albo wyjechać do jakiegoś skąpanego w słońcu i cieple zakątka świata, moja aktywność życiowa spada w tym czasie do minimum. Ograniczam się do wykonywania niezbędnych czynności, bez niepotrzebnych zrywów, gwałtownych ruchów, radykalnyh zmian i bez entuzjazmu. Po prostu wegetuję. Taki czas... Nie wiem czy wpływ ma na to fakt, że wychodząc z domu do pracy jest jeszcze ciemno, a wracając  już się zmierzcha, a listopadowe dni składają się tylko z pobudki i zasypiania? Czy może to ogólny marazm, wchodzenie w stan zimowania świata przyrody czy po prostu jakieś zmęczenie? Stwierdzam, że nie lubię listopada w tym roku i już. Po prostu. 

Próbowałam się z nim zaprzyjaźnić. Naprawdę. Rozpalałam świece zapachowe, ale przyprawiały mnie o senność i ból głowy. A poza tym szybkość ich wypalania, nie szła w parze z szybkością uzupełniania zasobów, więc na dłuższą metę mało to ekonomiczny sposób i trochę niebezpieczny, biorąc pod uwagę możliwość spowodowania pożaru. Wsłuchiwałam się także w dźwięki kojącego smooth jazzu i aksamitnego głosu Michael'a Buble'a, ale z czasem powodowało to u mnie stan melancholijno-depresyjny i jeszcze trudniej było mi funkcjonować i podejmować jakąkolwiek aktywość poza odganianiem czarnych myśli. Popijałam kawę z cynamonem, piankami i nutą wanilii, ale także ona nie przyniosła ukojenia ani dla ciała ani dla ducha - ciało nabierało masy, a duch przy tym cierpiał katusze. Nawet seans z serialem "Przyjaciele" nie był w stanie wpłynąć korzystnie na moje samopoczucie, bo tam wszyscy razem zmagają się z życiowymi perypetiami, a ja obok mam psinę i żółwia, którzy mają ciekawsze zajęcia niż współudział w ulepszaniu świata. Sposoby na listopad, które jeszcze w tamtym roku jakoś trzymały mnie w stanie nastroju tego z kategorii pozytywnych z lekką nutką nostalgii, w tym roku okazały się strzałem w kolano i zamiast czuć się lepiej sama ze sobą i rzeczywistością za oknem, miałam wrażenie, że każda próba ucieczki od listopadowych nastrojów, coraz bardziej mnie wciąga w ponury i bury świat. 

Może to wynik ogólnoświatowego kryzysu, wojny, inflacji, podwyżek cen wszystkiego i panującego wszędzie czarnowidztwa, zniechęcenia, bezsensu i bezsilności? A może to ja się zmieniłam, zdziczałam, zgorzkniałam... Próbowałam szukać ratunku w tym, co najbardziej kocham... w książkach. Na chwilę się udało. Zwłaszcza przy powieściach Marty Obuch, którą odkryłam zupełnie przez przypadek, a było to odkrycie niezwykle orzeźwiające, pobudzające i rozśmieszające. Zwłasza dla kogoś, kto uwielbia kryminały w połączeniu z komedią, barwnymi postaciami i poczuciem humoru z domieszką ironii i sarkazmu. No miodzio! Polecam! Dawno tak się nie uśmiałam ("Dama ciężkich obyczajów"- mistrzostwo,  "Metoda na wnuczkę" - majstersztyk, "Mąż przez zasiedzenie" - rewelacja, "Wiedźma duszona w winie" - cudo). Lekko, zabawnie, ciekawie! Idealny oręż do walki z listopadem.  Lektura tych powieści wprowadziła mnie w weselszy nastrój, który wywołał u mnie coś na kształt przedświątecznej gorączki. Na horyzonie zamajaczył mi już grudzień i niesiona tym widzeniem, zaczęłam gromadzić świąteczne ozdoby, nucąc pod nosem, ni mniej ni więcej tylko "Last Christmas"...  Nie ważne, że na balkonach łopotały jeszcze biało-czerwone flagi, wywieszone z okazji narodowego święta. W mojej głowie rozgościł się już grudzień, z całą swoją magią, ozdobami, światełkami i oczekiwaniem na pierwszą gwiazdkę. A należy dodać, że sklepy oraz reklamy w radio i telewizji, w sposób bardzo intensywny, przyczyniły się do pogłębiania tego stanu. Radość we mnie zaczęła kiełkować, a razem z nią chęć sprzątania, działania, ozdabiania i zmieniania wszystkiego wokół. I tak bym sobie poczynała swawolnie, nie zważając na to, że w kalendarzu listopad w całej swojej krasie bije po oczach, a grudniowy stan mojego umysłu udziela się tylko mi.  Ale wtedy pojawia się ona, cała na czarno, córka moja rodzona i głosem doniosłym, z pewną dozą wyższości,  zwraca się do mnie tymi oto słowy: "Matko (tak mówi, gdy chce przywołać mnie do porządku), pozwól listopadowi być listopadem." Szach mat! I to by było na tyle jeżeli chodzi o grudniowe miraże. Jajko okazało się mądrzejsze od kury! 

Jest listopad. Nikt i nic tego faktu nie zmieni. Jest więc czas na wyciszenie, na skupienie, na to, by zwolnić, przeczekać i nazbierać sił. Bo ten listopad to taki trudny czas, którego każdy w swoim życiu doświadczył, bądź doświadcza. Trzeba go zaakeptować i przeżyć z nadzieją, że za chwilę życie nas zachwyci,  zauroczy, rozraduje i wzruszy... Jak choinka w Boże Narodzenie. Tak więc pozwalam sobie na to, aby listopad był listopadem - nie walczę już ze zniechęceniem i smutkiem. Pozwalam sobie na wycofanie, na wyciszenie. Zbieram siły, uspokajam serce, porządkuję myśli... Jestem bardziej wewnątrz niż na zewnątrz... I wiem, że ten listopad być musi, ale wiem też, że minie, a po nim to już będzie inna bajka. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Sześć lat później

Tego dnia nie zapomnę nigdy. I o tej porze roku, już zawsze będę wracać do momentu, w którym zmieniło się wszystko. Nie wymarzę wspomnień, chociaż o wielu rzeczach chciałabym zapomnieć. Nie odetnę się od tego, co było, bo to część mnie... I pamiętam każdego dnia o wielkiej miłości, której dane mi było doświadczyć, o miłości, której nic ani nikt nie zastąpi. *** wszystko mija tylko ta tęsknota wraca nieproszona toczy się łzą po policzku  wyziera z wyblakłego dnia oprósza szarością wschód słońca jestem tu nadal bez ciebie niczym ptak śniący o nieboskłonie niczym ptak w klatce *** szukam ciebie zadzieram głowę podnoszę wzrok ku niebu krzykiem wołam do ciebie gdzie jesteś dlaczego słyszę tylko ciszę chcę cię czuć przy sobie potrzebuję twojego ramienia niech odgrodzi mnie  od pustki mego serca czy spoglądasz na moją nieudolną  próbę trwania nie słyszę nie czuję nie widzę  ciebie nie chcę żeby nie było niczego *** nie znam zaklęcia które mogłoby zawrócić czas nie mam mocy ...

Przewrotność losu

Kiedy byłam młoda i piękna, a było to jakieś 20 lat temu, myślałam, że nie ma nic lepszego niż poświęcić się karierze naukowej, a jeżeli już dane mi będzie założyć z kimś rodzinę, to zrobię to z mężczyzną, który wszystko zaplanuje, zorganizuje i będzie stał na straży bezpieczeństwa i dobrobytu tej najmniejszej komórki społecznej. O jakże wielką naiwnością się wykazałam w moim poprzednim wcieleniu! Jaką głupotą życiową byłam przepełniona i jakże niedojrzałym podejściem do realiów życiowych się kierowałam! Na szczęście jakiś palec boży wskazał mi inną drogę życiową i postawił na mojej drodze człowieka, który nauczył mnie niezależności, samodzielności i radzenia sobie ze wszystkim. Często psioczyłam w duchu na to, że muszę być "herszt-babiszonem" trzymającym w ryzach wszystkie codzienne sprawy, obowiązki i powinności, że nie mogę sobie pozwolić na beztroską egzystencję typu "leżę i pachnę", że muszę kopać się z życiem i brać się z nim za bary każdego dnia. Był to dl...