Przejdź do głównej zawartości

"Babiszonizm"

Lubię być kobietą. Z całym błogosławieństwem i przekleństwem przypisanymi mojej naturze, z szalejącymi hormonami, fochami ni z tego ni z owego i urokiem osobistym, który można czasem wykorzystać w niecnych celach. Lubię też kobiety. Już widzę te uśmiechy szydercze ... niestety, zawiodę Was moi drodzy. Nie w sposób, który roi się w chorych umysłach, żądnych sensacji i taniej podniety. Lubię kobiety za to, że potrafią robić kilka rzeczy na raz, nie poddają się i walczą do końca, wykorzystują wszystkie możliwości, aby ich świat, a przede wszystkim świat ich najbliższych był lepszy, jaśniejszy i weselszy. Kobiety potrafią, nie tylko imponować wewnętrzną siłą, umiejętnościami organizacyjnymi, twardym charakterem, ale z wrodzonym wyczuciem i smakiem korzystają ze swoich atrybutów, udowadniając, że kobiecość to coś pięknego i niepowtarzalnego. 
Ale nie będę dzisiaj pisać peanów na cześć nas, kobiet, matek, żon, przyjaciółek, sióstr, itd. Nie będę z podziwem wychwalać tych, które zmagając się z codziennością zachowują uśmiech i zarażają pozytywną energią. Nie będę także pisać o tych kobietach, które idą za głosem serca, porzucają to wszystko, co było kulą u nogi i zaczynają żyć dla siebie, robić rzeczy, które idą w parze z ich pasjami i talentami. Nie będę także wspominać o tych, które z poświęceniem, ale i z satysfakcją realizują się na różnych polach - zawodowym, rodzinnym, domowym - udowadniając, że życie w zgodzie z własnym planem nie zawsze musi  być pełne wyrzeczeń, samotnych wieczorów czy poczucia niespełnienia i frustracji.
Dzisiaj będzie o "babiszonach". Chciałam zaznaczyć, że nie piszę tego wcale z okazji zbliżającego się Dnia Kobiet, mając na celu wyróżnienie się w ogólnoświatowym trendzie w wychwalaniu kobiecości i uprawianiu matriarchatu (chociaż nie mam nic przeciwko kobietom walczącym o swoje prawa i łączę się z nimi poglądowo). Nie. Do napisania tego posta nakłoniły mnie własne obserwacje, analiza  przedstawicielek płci pięknej z mojego otoczenia oraz mój własny wrodzony lub nabyty drogą empiryczną "babiszonizm".
Czym jest ten cały babiszonizm według mnie? W wielkim skrócie, jest to cały zestaw zachowań i cech charakteru, wpływających na to, że piękna, urocza i zachwycająca istota, potrafi przemienić się w zazdrosną, perfidną, przebiegłą bestię, która ma na celu zastraszenie otoczenia, wzbudzenia w poszczególnych jednostkach poczucia maleńkości i beznadziejności, a niekiedy wytworzenia wokół potencjalnej ofiary atmosfery niedomówień, pełnej plotek i domysłów, celem podbudowania własnej wartości i osiągnięcia potencjalnych korzyści nie tylko majątkowych, ale także zawodowych czy towarzyskich.
Przykłady tego typu zachowań mogę mnożyć. Ale zacznę od siebie. "Babiszon" opętuje mnie w określonych warunkach. Najczęściej uwarunkowany jest przez PMS, ale ostatnio zauważyłam, że jego działanie znacznie się wydłużyło i obejmuje następujące fazy: 
Faza pierwsza: zołzowata i czepiająca się wszystkiego żona rodem z najprzedniejszych dowcipów o życiu małżeńskim. 
Ofiara: małżonek. 
Planowany cel: posłuszne wykonywanie przez ofiarę wszystkich poleceń, nawet tych najbardziej kuriozalnych i pozbawionych logicznego uwarunkowania. 
Osiągnięty efekt: ciche dni.
Faza druga: niesympatyczna, wybuchowa i ordynarna pracownica. 
Ofiara: współpracownicy. 
Planowany cel: zaznaczenie swojego terytorium i uzmysłowienie innym ich miejsca w hierarchii. 
Osiągnięty efekt: gęsta, niczym smog nad Polską, atmosfera. 
Faza trzecia: nudna, narzekająca na wszystko i wszystkich, zrzędząca okrutnie, pełna uszczypliwości, ironizująca i cyniczna.
Ofiara: przypadkowe osoby znajdujące się w polu rażenia.
Planowany efekt: wywołanie wrażenia nieprzeciętnie inteligentnej osobistości, zwrócenie uwagi na siebie i swoją  niepowtarzalność, "wbicie" w podłoże jednostek zbyt pewnych siebie i noszących głowę wysoko z niczym nieuzasadnioną wyższością.
Osiągnięty efekt: niechęć otoczenia do przebywania w towarzystwie tak irytującego "babiszona" i unikanie jej i ignorowanie przejawów sympatii, którymi pragnie poprawić swój nadszarpnięty wizerunek.
Oto ja i mój babiszonizm. Czasem samej mi trudno z nim wytrzymać, ale robię, co mogę, aby nie zaprzyjaźnić się z nim zbytnio.
Są jednak jeszcze takie rodzaje "babiszonizmu", które stawiają kobiety w bardzo złym świetle.  Najgorszy z nich to babiszonizm ukryty, polegający na tym, że ogarnięta nim istota, na pierwszy rzut oka wydaje się być ciepłą, dobrą  i wyrozumiałą osobą, pełną empatii. Ale to pozory i pieczołowicie budowany wizerunek, w celu zdobycia zaufania potencjalnej ofiary, zawiązania nici sympatii i znalezienia wspólnego języka. Nieświadoma niczego ofiara zwierza się, bowiem, ze swoich problemów, rozterek, dzieli się przemyśleniami i wnioskami na różne tematy, nie mając świadomości, że jej towarzyszka skrzętnie zbiera takie nowinki, przytakując ze zrozumieniem śliczną głową, aby w odpowiednim momencie umiejętnie je wykorzystać przeciwko naiwnej i wierzącej w jej czyste intencje ofierze. Celem takiego rodzaju "babiszonizmu" jest nie tylko zaszkodzenie danej osobie poprzez wykorzystanie poufnych informacji, ale przede wszystkim podkoloryzowanie swojej osoby i ukazanie jej w pełnym blasku chwały.  Ten typ babiszona jest najbardziej perfidny i przebiegły. I niestety, jest to proces na trwale wpisany w charakter danej kobiety. Bez tego czuje się gorsza, niedowartościowana i zakompleksiona. Ale dzięki  wykorzystaniu słabości innych (zwłaszcza kobiet) czerpie swoją siłę i czuje się ważniejsza. Z jednej strony pociesza i otacza opieką, ale z drugiej wbija  nóż w plecy, a szpilę w bok.
 Innym typem babiszonizmu jest ten oparty na nieustannym wywyższaniu się i wymądrzaniu. Kobieta ogarnięta nim ma wrażenie, że całe otoczenie to banda imbecyli i  nieuków. Patrzy z pogardą na każdego i nie liczy się z niczyim zdaniem. Ona wszystko wie lepiej, ma więcej doświadczenia i nie musi przestrzegać żadnych zasad, szanować kogokolwiek czy liczyć się z czyjąś opinią. Jej cechami charakterystycznymi są nie tylko wyniosła postawa i patrzenie z góry na każdego, ale także wydawanie opinii i sądów bez zbytniego analizowania. Wynika to z jej przeświadczenia o niezgłębionej mądrości, którą mogłaby się porównywać z najznamienitszymi filozofami. Stwarza wokół siebie aurę chłodu i dystansu, a osoby będące zmuszone przebywać w jej otoczeniu mają poczucie niższości i braku możliwości zaimponowania takiej kobiecie.
Mogłabym opisać jeszcze kilka przejawów tego stanu, np. permanentne wtrącanie się do czyjegoś życia, szukania sensacji w każdym zdarzeniu i analizowanie czyiś decyzji na sto tysięcy sposobów, aby tylko nie musieć zając się swoimi problemami i zmartwieniami.
Przejawy babiszonizmu są przeróżne i występują u kobiet w różnym stopniu natężenia. Jednak, bez względu na to, jak wyglądamy, jakie studia skończyłyśmy lub nie, jakie mamy konto w banku i iloma znajomymi możemy pochwalić się na Facebooku, muszę stwierdzić jedno - my kobiety bywamy wrednymi babiszonami. Narażę się pewnie tym, które mnie znają i trochę lubią, ale zanim mnie zlinczujecie i poddacie krytyce, zróbcie coś dla mnie, a przede wszystkim dla siebie: stańcie, proszę, przed lustrem i spróbujcie szczerze przyznać, patrząc sobie w oczy, czy nie zdarzyło nam się zmienić w bestię? Ja stanęłam i najadłam się strachu... nie przez zmarszczki rozprzestrzeniające się na mojej twarzy niczym pęknięcia na szybie samochodowej, nie przez podkrążone oczy, które wyglądają jakbym notorycznie była pozbawiana snu. Ale przez złość wyglądającą z oczu, grymas ust wskazujący na niezadowolenie i bruzdę na czole sprawiającą, że wyglądam jakbym była nieźle wkurzona na calutki świat. Od jura się uśmiecham, walczę z moim "babiszonizmem". Ale od jutra dopiero, bo dzisiaj może jeszcze kogoś postraszę.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pozwolić listopadowi być listopadem

Jako że listopad nie należy do moich ulubionych miesięcy i wolałabym albo go przespać w wygodnym łóżku, albo wyjechać do jakiegoś skąpanego w słońcu i cieple zakątka świata, moja aktywność życiowa spada w tym czasie do minimum. Ograniczam się do wykonywania niezbędnych czynności, bez niepotrzebnych zrywów, gwałtownych ruchów, radykalnyh zmian i bez entuzjazmu. Po prostu wegetuję. Taki czas... Nie wiem czy wpływ ma na to fakt, że wychodząc z domu do pracy jest jeszcze ciemno, a wracając  już się zmierzcha, a listopadowe dni składają się tylko z pobudki i zasypiania? Czy może to ogólny marazm, wchodzenie w stan zimowania świata przyrody czy po prostu jakieś zmęczenie? Stwierdzam, że nie lubię listopada w tym roku i już. Po prostu.  Próbowałam się z nim zaprzyjaźnić. Naprawdę. Rozpalałam świece zapachowe, ale przyprawiały mnie o senność i ból głowy. A poza tym szybkość ich wypalania, nie szła w parze z szybkością uzupełniania zasobów, więc na dłuższą metę mało to ekonomiczny spos...

Przewrotność losu

Kiedy byłam młoda i piękna, a było to jakieś 20 lat temu, myślałam, że nie ma nic lepszego niż poświęcić się karierze naukowej, a jeżeli już dane mi będzie założyć z kimś rodzinę, to zrobię to z mężczyzną, który wszystko zaplanuje, zorganizuje i będzie stał na straży bezpieczeństwa i dobrobytu tej najmniejszej komórki społecznej. O jakże wielką naiwnością się wykazałam w moim poprzednim wcieleniu! Jaką głupotą życiową byłam przepełniona i jakże niedojrzałym podejściem do realiów życiowych się kierowałam! Na szczęście jakiś palec boży wskazał mi inną drogę życiową i postawił na mojej drodze człowieka, który nauczył mnie niezależności, samodzielności i radzenia sobie ze wszystkim. Często psioczyłam w duchu na to, że muszę być "herszt-babiszonem" trzymającym w ryzach wszystkie codzienne sprawy, obowiązki i powinności, że nie mogę sobie pozwolić na beztroską egzystencję typu "leżę i pachnę", że muszę kopać się z życiem i brać się z nim za bary każdego dnia. Był to dl...

Być kokietką, być kokietką...

I w tym oto wpisie wyjdzie ze mnie megiera, zazdrośnica i babsko wredne, które nie potrafi docenić  starań przedstawicielek płci pięknej zarówno w rzucaniu uroków na bogu ducha winnych i nieświadomych mężczyzn, ani wszelkich prób zwrócenia na siebie ich uwagi, ani nawet  kompleksowych i zmasowanych działań mających na celu uczynienia z nich potencjalnych wielbicieli, a wręcz czcicieli kobiecego piękna. Z racji tego, że matka natura poskąpiła mi filigranowej budowy ciała, wrodzonego uroku, wdzięku i subtelności, wychodząc zapewne z założenia, że limit tego typu przymiotów został wyczerpany wciągu trzech pierwszych miesięcy 1981 roku, od zawsze z zazdrością spoglądałam na koleżanki, których aparycja stanowiła kwintesencję kobiecości. A uczucie to potęgowało się z chwilą, kiedy takie idealne istoty potrafiły umiejętnie rozsiewać swój czar i urok na otaczających je chłopaków. Niestety, ja tak nigdy nie miałam i przyznaję, że przemawia teraz przeze mnie frustracja i poczucie kr...