W pogoni za pracą

Podejście drugie do wpisu. Za pierwszym razem cały tekst się ulotnił szybciej niż absztyfikant, któremu wizja ślubu zupełnie nie pasowała do planów na życie. Ale nie poddając się frustracji, nie złorzecząc na swoją nadpobudliwość, która przyczyniła się do skasowania całego posta (przyznaję się bez bicia - nie zapisywałam stworzonego tekstu, nie mam tego nawyku, niestety) uparłam się i nie odpuszczę.
Temat dzisiejszego wpisu zrodził się pod wpływem wielu doświadczeń - nie tylko moich, sytuacji na rynku pracy, szczególnie w takim miasteczku jak Sanok oraz z rozdźwięku, jaki powstaje pod wpływem informacji medialnych o spadku  bezrobocia, wysokości  z średniej pensji i braku rąk do pracy z tym, co ja sobie bardzo subiektywnie i egoistycznie myślę.

Praca. Wymarzona, narzucona, wymuszona przez okoliczności czy też przypadkowo znaleziona powinna być zajęciem sprawiającym przynajmniej minimum radości. Większość z nas stanęła przed wyzwaniem jakim jest odnalezienie się na rynku pracy. Jest to nie lada wyzwanie, zwłaszcza jeżeli nie mamy tzw. pleców, nie możemy liczyć na znajomości, kontakty, pozycje, a jedynymi naszymi atutami jest ukończona szkoła, kurs czy studia, chęci do pracy, motywacja i  pragnienie znalezienie miejsca, w którym można się będzie  rozwijać zawodowo, dokształcać, zdobywać doświadczenie i budować swoją pozycję zawodową.  Tworzymy CV i listy motywacyjne, aby w jakiś rozsądny i skuteczny sposób przekonać do siebie potencjalnego pracodawcę - kogoś, kto nam przecież zaufa, powierzy zadania, będzie stawiał wymagania, wyznaczał cele, ale także motywował, zachęcał, wytykał ewentualne błędy, a przede wszystkim odpowiednio płacił za nasz wysiłek i trud. A my, natchnieni i pełni energii będziemy się wykazywać, wspinać po szczeblach kariery, wzbudzając coraz większy szacunek i wdzięczność pracodawcy... O naiwności! Cóż za utopijna wizja! Jak wiemy, rzeczywistość jest inna, a zwłaszcza w takim miejscu jak chociażby Sanok.  Obserwując to, co się dzieje wokół mam wrażenie, że pracownik traktowany jest jak zło konieczne, jak koszt, który pozbawia pracodawcę zer na koncie. Niestety, podejście takie nasila się zwłaszcza w stosunku do pracowników, którzy mają długi staż pracy, a w związku z tym mają podstawy w postaci wiedzy i doświadczenia do tego, aby więcej wymagać, tak jak wymaga się od nich. Akcja - reakcja. Jeżeli zwiększa się wymiar obowiązków i wymagań powinno za tym iść coś jeszcze. Ale spróbujmy tylko wspomnieć o jakiejkolwiek podwyżce! Co usłyszymy? Stare i popularne, zwłaszcza w prywatnych firmach, stwierdzenie:" Na twoje miejsce jest piętnastu chętnych, którzy chętnie popracują za mniejsze wynagrodzenie. " Wszyscy to chyba znamy. Co w takiej sytuacji pozostaje nam zrobić? 
Opcja pierwsza: siedzieć cicho w narastającej frustracji i nie poruszać drażliwego tematu. Wyjście nie jest najlepsze, z góry uprzedzam. Siedzieć cicho to można na pisemnym egzaminie maturalnym, a nie podczas walki o byt swój i swojej rodziny. Są wprawdzie tacy, którzy z podkulonym ogonem cichutko przycupną i spróbują inaczej podziałać, np. za pomocą lizusostwa,  przyklaskiwania albo innych sposobów spróbują wpłynąć na podniesienie swoich notowań, a tym samym załapanie się na jakiś awansik. Z czasem  nieprzemyślana prośba o podwyżkę staje się sennym  majakiem, głupim dowcipem, albo efektem zbytniej nerwowości. 
 Pozorny spokój i pogodzenie się z losem można wykorzystać z premedytacją i satysfakcją do tego, aby naleźć inne miejsce zatrudnienia. Taki kubeł zimnej wody, może stać się rewelacyjnym motywatorem do tego, aby odważyć się na zmiany. Do pracy przychodzimy grzecznie i punktualnie, robimy co do nas należy, może nawet bardziej i mocniej angażujemy się w pracę, ujawniając coraz więcej swoich talentów. A w międzyczasie rozpuszczamy wici, nasłuchujemy, wypytujemy, dajemy światu znać, że jesteśmy otwarci na nowe propozycje zatrudnienia i gotowi do zmian. A nuż stanie się cud i zostaniemy docenieni w dotychczasowym miejscu pracy i cały misterny plan nie będzie miał racji bytu, albo też znajdziemy coś nowego, bardziej rokującego i odpowiadającego naszym wymaganiom. 
Opcja druga: rzucamy wszystko bez zwłoki i żadnych sentymentów szukając nowej pracy. Dobry plan dla singli, którzy nie mają na utrzymaniu rodziny, dla osób, które mają współmałżonka o dochodzie pozwalającym na chwilowe bezrobocie lub dla kogoś kto ma na tyle dobre zaplecze finansowe, że brak pracy nie jest jego największym koszmarem. Opcja ta odpada w przypadku kogoś takiego jak ja, z dzieckiem, mężem i psem na utrzymaniu, bez zaplecza finansowego, chyba, że za takie można uznać mieszkanie i działkę. Ewentualnie rozważyłabym wyjazd za granicę z całą ekipą, ale w obliczu dynamicznie zmieniającej się sytuacji ogólnoświatowej, wolę nie ryzykować.
Opcja trzecia: zakładamy działalność gospodarczą. Pomysł prosty i genialny, pod warunkiem posiadania kreatywnego i innowacyjnego pomysłu na siebie i swoją firmę, pasji, cierpliwości, zaangażowania i samodyscypliny. W moim przypadku pomysł spalił na panewce, ponieważ jestem niecierpliwa, niezdyscyplinowana, chaotyczna, nadpobudliwa (motyw klawisza "delete") i nie mam powalających na kolana pomysłów, które mogłyby zapewnić mojej potencjalnej firmie funkcjonowanie. Może kiedyś obudzę się natchniona jakimś konceptem na siebie? Nie mówię, że nie i czekam spokojnie na ten przebłysk geniuszu.
Opcja czwarta: wygrać kilka milionów w lotto. Krótko mówiąc: pomarzyć można, ale trzeba brać się do roboty.
Sytuacja pracowników wcale nie jest tak różowa jak nam się wydaje, albo raczej, jak kreują to media i populistyczne hasła partii rządzącej. Owszem, specjaliści i wykwalifikowani pracownicy, którzy mają szansę na dokształcanie się, którym stwarzane są te możliwości zawsze będą doceniani i potrzebni. Gorzej z takimi przebranżowionymi polonistami jak ja. Ni to pies ni wydra - chciałoby się rzec. W szkole pracować nie mogę, bo straciłam uprawnienia (mam w planach kurs pedagogiczny, tak na wszelki wypadek), a  specjalistą ds. kadrowo -  administracyjnych nigdy nie będę, bo nikt nie zagwarantuje mi szkolenia za każdym razem, gdy tylko zmienią się przepisy i inne wytyczne.  W związku z czym trzymam się opcji pierwszej z wariantem działania i szukania. A co z tego wyjdzie?  Nie omieszkam Was o tym powiadomić. A tym, którzy są w trakcie poszukiwania swojej zawodowej przystani życzę cierpliwości i wytrwałości. Pamiętajmy, że praca ma być chociaż w 10 procentach przyjemnością. Zwłaszcza  jeśli te 10 procent stanowią ludzie, z którymi przyszło nam się zetknąć.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Być kokietką, być kokietką...

Przewrotność losu

Książkowe drogowskazy