Przejdź do głównej zawartości

Być poza układem

Zawsze szłam pod prąd. Nie zawsze słusznie, ale wynikało to z mojego baraniego charakteru i oślego uporu przejawiającego się w stwierdzeniu "nie, bo nie i już". Wielokrotnie obracało się to przeciwko mnie, ale cóż... nadal uparcie robię wszystko po swojemu i tylko czasem daję sobą dyrygować, albo chociaż próbuję sprawić takie wrażenie. Niedawno ktoś mi napisał, że jestem spoza układu. I dlatego jestem normalna (kwestia sporna jak dla mnie, ale o gustach się nie dyskutuje). Zastanowiło mnie to, bo co to znaczy, że jestem spoza jakiegoś układu i dlaczego tak  uważają Ci, którzy trochę bardziej mnie znają?
Całe życie musimy zmagać się z relacjami, układami i zależnościami. Nie jesteśmy samotnymi wyspami, które mogą być dla siebie zawsze sterem, żeglarzem i okrętem. Choćbyśmy nie wiem jak się starali, nasz los zależy, w mniejszym lub większym stopniu, od innych. I nie zmienimy tego. Nie ma magicznego środka, który pozwoliłby nam się zupełnie, kompletnie i całkowicie odciąć od innych ludzi. Ale już od najmłodszych lat miałam w sobie pewnego rodzaju potrzebę bycia obok wydarzeń i ludzi. Tak sobie myślę, że wynikało to trochę z faktu, że wbrew pozorom jestem nieśmiała, ale przede wszystkim z tego, że samotność działała na mnie zawsze pobudzająco i  twórczo. Dzięki temu nie dopadła mnie potrzeba bycia na pierwszym planie, grania pierwszych skrzypiec czy bycia w centrum uwagi. Nie potrzebuję tego do życia. Staram się być sobą, robić co do mnie należy, z lepszym lub gorszym efektem, a przede wszystkim za wszelką cenę zachować swoją autonomię myślową. Bo nie ma nic gorszego niż dać się wciągnąć w sieć jakiś misternych planów zrodzonych w głowach innych i pozwolić sobą manipulować. Ileż to razy robiliśmy coś wbrew sobie tylko dlatego, że ktoś tego od nas oczekiwał? Ile razy tłumaczyliśmy cudze błędy, albo obrywaliśmy za decyzje innych? Ile razy powtarzaliśmy sobie, że to ostatni raz, że już więcej nie damy się wrobić? Podejrzewam, że takich sytuacji było wiele. I coś ktoś z tym zrobił? Podejrzewam, że wielu sobie nawet nie zdaje sprawy z tego, że takie zdarzenia mają miejsce, bo uważają to za zupełnie naturalne i zwyczajne. I im częściej pozwalają na to, by ktoś nimi w ten sposób manipulował, tym bardziej wikłają się w sieć zależności umacniając swoją pozycję, ale bynajmniej nie wysoką. Raczej pozycję podnóżka, wycierucha od wszelkich śmierdzących spraw. A najgorsze jest to, że nie potrafią się z tego wyplątać z tej prostej przyczyny, że brak im własnego zdania, pewności siebie, a przede wszystkim cierpią na notoryczne pragnienie przypodobania się każdemu. Nie dziwi więc w takiej sytuacji podejście, że lepiej dać się wrobić w coś niż się jawnie sprzeciwić i skazać się na wykluczenie i popadnięcie w niełaskę. Ci, którzy mają w sobie śladowe ilości instynktu zachowawczego starają się w sposób dyplomatyczny podchodzić do tematu i jeszcze "ugrać"coś dla siebie. Postawieni wobec pewnych wyborów robią wszystko, żeby wilk był syty i owca cała. Zachowują pozory uległości i poddaństwa, ale poprzez wysoki stopień umiejętność zamydlania oczu wszystkim wokoło, zrobią co im kazano, a ewentualne konsekwencje ich poczynań spadną na innych. I wszystko świetnie, cudownie i wręcz doskonale. Układ jak się patrzy -  trudne sprawy załatwione, zainteresowani szczęśliwi, a ci niewtajemniczeni w realia zdziwieni, że to im się obrywa.
A gdzie w tym wszystkim jestem ja? Podobno jestem poza układem... Czyli nie daję się wmanewrowywać w niewygodne tematy? Nie robię dobrze innym - potocznie mówiąc -  w zamian za jakieś korzyści? Nie szukam okazji do zaistnienia i podbudowania swojej oceny  kosztem innych? Nie wiem. Szczerze. Ale wiem, że unikam wszelkich tego typu zachowań i sytuacji. Mam swoje zdanie, często niepopularne, często wygłaszane podniesionym głosem i zbyt emocjonalnie, ale wiem, że to mój głos i moje myśli. Nikt mi nie mówi jak mam interpretować świat, jaki mieć stosunek do spraw dla mnie istotnych. Jestem świadoma tego, że nie muszę nikogo udawać, że mam największy wpływ na to, co czuję, mówię i co kiełkuje w mojej głowie. I cieszę się z tego, że jestem uparta, niepokorna, że chodzę tylko swoimi ścieżkami i że nie każdy mnie lubi. Ale żyję w zgodzie z sobą i własnymi zasadami. I to jest chyba to moje bycie poza układem. I mam nadzieję, że taki układ potrwa jak najdłużej. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Być kokietką, być kokietką...

I w tym oto wpisie wyjdzie ze mnie megiera, zazdrośnica i babsko wredne, które nie potrafi docenić  starań przedstawicielek płci pięknej zarówno w rzucaniu uroków na bogu ducha winnych i nieświadomych mężczyzn, ani wszelkich prób zwrócenia na siebie ich uwagi, ani nawet  kompleksowych i zmasowanych działań mających na celu uczynienia z nich potencjalnych wielbicieli, a wręcz czcicieli kobiecego piękna. Z racji tego, że matka natura poskąpiła mi filigranowej budowy ciała, wrodzonego uroku, wdzięku i subtelności, wychodząc zapewne z założenia, że limit tego typu przymiotów został wyczerpany wciągu trzech pierwszych miesięcy 1981 roku, od zawsze z zazdrością spoglądałam na koleżanki, których aparycja stanowiła kwintesencję kobiecości. A uczucie to potęgowało się z chwilą, kiedy takie idealne istoty potrafiły umiejętnie rozsiewać swój czar i urok na otaczających je chłopaków. Niestety, ja tak nigdy nie miałam i przyznaję, że przemawia teraz przeze mnie frustracja i poczucie kr...

Przewrotność losu

Kiedy byłam młoda i piękna, a było to jakieś 20 lat temu, myślałam, że nie ma nic lepszego niż poświęcić się karierze naukowej, a jeżeli już dane mi będzie założyć z kimś rodzinę, to zrobię to z mężczyzną, który wszystko zaplanuje, zorganizuje i będzie stał na straży bezpieczeństwa i dobrobytu tej najmniejszej komórki społecznej. O jakże wielką naiwnością się wykazałam w moim poprzednim wcieleniu! Jaką głupotą życiową byłam przepełniona i jakże niedojrzałym podejściem do realiów życiowych się kierowałam! Na szczęście jakiś palec boży wskazał mi inną drogę życiową i postawił na mojej drodze człowieka, który nauczył mnie niezależności, samodzielności i radzenia sobie ze wszystkim. Często psioczyłam w duchu na to, że muszę być "herszt-babiszonem" trzymającym w ryzach wszystkie codzienne sprawy, obowiązki i powinności, że nie mogę sobie pozwolić na beztroską egzystencję typu "leżę i pachnę", że muszę kopać się z życiem i brać się z nim za bary każdego dnia. Był to dl...

Moja porażka wychowawcza

Kiedy na świecie pojawiła się moja córeczka Dobrochna, oprócz wszechogarniającej radości, macierzyńskiej miłości i gotowości do trudów związanych z przeorganizowaniem dotychczasowego życia, pojawiło się dręczące pytanie o to, w jaki sposób ukształtować tą małą istotkę, aby wyrosła na mądrego człowieka, posiadającego poczucie własnej wartości, ale także mającego szacunek do innych ludzi, ich poglądów i odmienności. Przez prawie osiem rosła moja latorośl pod czujnym okiem kochających rodziców, otwartych na jej szalone pomysły, gotowych udzielić w każdej chwili ( nawet w środku nocy) odpowiedzi na pytania z każdej dziedziny nauki, nawet na te dotyczące teorii chaosu i próbujących wpoić jej podstawowe prawdy o życiu, o tym, że najważniejsza jest miłość, że trzeba ponosić konsekwencje swoich decyzji i że czasem jest trudno, ale nigdy nie wolno się poddawać. Otoczona miłością, zrozumieniem, otwartością, dopingowana, chwalona, gdy na to zasłużyła, karcona, kiedy wymagały tego okoliczności, a...