Przejdź do głównej zawartości

Głupia baba!

Ależ mam ochotę dać sobie w twarz z liścia! Albo wylać kubeł lodowatej wody na moją durną łepetynę! Lub chociaż pobiczować się w intencji oświecenia mojego ciemnego umysłu (chociaż na to jest już za późno)! Jestem na siebie wkurzona! Zirytowana obranymi w młodzieńczych latach ideałami i celami życiowymi, które okazały się może i chwalebne, ale jakże jałowe pod względem realizmu życiowego w naszym ukochanym i przepięknym kraju! I znowu potwierdza się ludowa mądrość, że trzeba słuchać mamy! A trzeba mi było posłuchać mojej rodzicielki, kiedy łapała się za głowę i pytała po co idę po dalszą naukę do liceum? "Przecież nie będziesz miała żadnego zawodu!" - powtarzała mi raz po raz, ale ja otumaniona wizją studiów wyższych i tytułem magistra, nie zważałam na jej słowa i złościłam się, że podcina mi skrzydła! O głubia babo! - myślę sobie dzisiaj, mając na myśli moją i tylko moją osobę. Na cóż Ci tytuły, duma ze świetnych ocen i autorska praca magisterska, którą zżera kurz i zapomnienie, a która nawet nie może posłużyć jako papier toaletowy, bo z jednej strony jest zbyt twarda pod względem materiału, a z drugiej nie wypada chyba tak z literaturą wchodzić do czterech liter (chociaż znam takich, co nie tyle z literaturą, ale osobiście tam wchodzą z największą przyjemnością).  I po co zmarnotrawiłaś pięć lat swojego życia zaczytując się w arcydziełach epiki, liryki i dramatu, zamiast zakończyć edukację w technikum czy szkole zawodowej i zostać kosmetyczką, fryzjerką, krawcową czy cukiernikiem? Na pewno bym na tym wyszła o wiele lepiej niż idąc na studia. Szczerze. Żałuję, że nie posłuchałam mamy i dałam się wciągnąć w mrzonkę o byciu wykształconym elementem naszego społeczeństwa, który po powrocie w rodzinne strony będzie niósł kaganek oświaty.  I co mi to dało? Zgryzotę, zniechęcenie, a dzisiaj to nawet taką złość na siebie, że mam ochotę wyjść i coś zdewastować pod osłoną nocy! Żałuję swoich głupich decyzji o wyborze szkoły średniej, o studiowaniu na kierunku, który jest tak mało praktyczny i potrzebny i tego, że zostałam w kraju. Zamiast wyjechać wtedy, kiedy tylu moich znajomych rzucało sentymenty patriotyczne w kąt zastępując je czysto ekonomiczną kalkulacją, mi zachciało się iść pod prąd! I niestety, nie w pozytywnym tego słowa znaczeniu!!! O jakże naiwna byłam! Wierzyłam w to, że wykształcony człowiek znajdzie w tym kraju pracę, za którą będzie uczciwie i należycie wynagradzany, rzetelnie oceniany, nie przez pryzmat animozji czy sympatii, ale poprzez wiedzę i doświadczenie. Niestety, nie w tym życiu, nie w tej bajce i nie w tym kraju! Może ktoś mi zarzuci, że narzekam, że jestem niezaradna, że użalam się nad sobą... Ma prawo, ale ja także mam prawo czuć rozżalenie, rozczarowanie, złość i żal, że pomimo mojego wysiłku, uczciwej pracy i starań nie jestem w stanie zapewnić mojej rodzinie stabilności i bezpieczeństwa finansowego, że gdyby nie teściowie i ich pomoc, nie stać byłoby mnie na leczenie córki i jej aparat ortodontyczny. Mam, po prostu, dosyć uderzania głową w mur, kiedy każda próba znalezienia innej pracy wiąże się z minimalną pensją, a  dodatkowe źródło dochodu w postaci korekt czy redagowania tekstów wymaga zarywania kolejnych nocy. A niestety, nie umiem kombinować, oszukiwać, wykorzystywać i pogrywać! Nie mam "ustawionych" rodziców, znajomych na stanowiskach i szerokich koneksjach. Nawet talentów lub chociaż jednego wybitnego talentu nie posiadam. Zwykła jestem! Głupia baba, która myślała, że da radę! Ale dzisiaj nie mam siły na dawanie rady... Może jutro spróbuję... Albo pojutrze. 
P.S. Dla czytających ten wpis: słuchajcie rodziców i ludzi z większym bagażem życiowych doświadczeń, bo prędzej czy później okazuje się, że zawsze mają rację. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pozwolić listopadowi być listopadem

Jako że listopad nie należy do moich ulubionych miesięcy i wolałabym albo go przespać w wygodnym łóżku, albo wyjechać do jakiegoś skąpanego w słońcu i cieple zakątka świata, moja aktywność życiowa spada w tym czasie do minimum. Ograniczam się do wykonywania niezbędnych czynności, bez niepotrzebnych zrywów, gwałtownych ruchów, radykalnyh zmian i bez entuzjazmu. Po prostu wegetuję. Taki czas... Nie wiem czy wpływ ma na to fakt, że wychodząc z domu do pracy jest jeszcze ciemno, a wracając  już się zmierzcha, a listopadowe dni składają się tylko z pobudki i zasypiania? Czy może to ogólny marazm, wchodzenie w stan zimowania świata przyrody czy po prostu jakieś zmęczenie? Stwierdzam, że nie lubię listopada w tym roku i już. Po prostu.  Próbowałam się z nim zaprzyjaźnić. Naprawdę. Rozpalałam świece zapachowe, ale przyprawiały mnie o senność i ból głowy. A poza tym szybkość ich wypalania, nie szła w parze z szybkością uzupełniania zasobów, więc na dłuższą metę mało to ekonomiczny spos...

Przewrotność losu

Kiedy byłam młoda i piękna, a było to jakieś 20 lat temu, myślałam, że nie ma nic lepszego niż poświęcić się karierze naukowej, a jeżeli już dane mi będzie założyć z kimś rodzinę, to zrobię to z mężczyzną, który wszystko zaplanuje, zorganizuje i będzie stał na straży bezpieczeństwa i dobrobytu tej najmniejszej komórki społecznej. O jakże wielką naiwnością się wykazałam w moim poprzednim wcieleniu! Jaką głupotą życiową byłam przepełniona i jakże niedojrzałym podejściem do realiów życiowych się kierowałam! Na szczęście jakiś palec boży wskazał mi inną drogę życiową i postawił na mojej drodze człowieka, który nauczył mnie niezależności, samodzielności i radzenia sobie ze wszystkim. Często psioczyłam w duchu na to, że muszę być "herszt-babiszonem" trzymającym w ryzach wszystkie codzienne sprawy, obowiązki i powinności, że nie mogę sobie pozwolić na beztroską egzystencję typu "leżę i pachnę", że muszę kopać się z życiem i brać się z nim za bary każdego dnia. Był to dl...

Być kokietką, być kokietką...

I w tym oto wpisie wyjdzie ze mnie megiera, zazdrośnica i babsko wredne, które nie potrafi docenić  starań przedstawicielek płci pięknej zarówno w rzucaniu uroków na bogu ducha winnych i nieświadomych mężczyzn, ani wszelkich prób zwrócenia na siebie ich uwagi, ani nawet  kompleksowych i zmasowanych działań mających na celu uczynienia z nich potencjalnych wielbicieli, a wręcz czcicieli kobiecego piękna. Z racji tego, że matka natura poskąpiła mi filigranowej budowy ciała, wrodzonego uroku, wdzięku i subtelności, wychodząc zapewne z założenia, że limit tego typu przymiotów został wyczerpany wciągu trzech pierwszych miesięcy 1981 roku, od zawsze z zazdrością spoglądałam na koleżanki, których aparycja stanowiła kwintesencję kobiecości. A uczucie to potęgowało się z chwilą, kiedy takie idealne istoty potrafiły umiejętnie rozsiewać swój czar i urok na otaczających je chłopaków. Niestety, ja tak nigdy nie miałam i przyznaję, że przemawia teraz przeze mnie frustracja i poczucie kr...