Przejdź do głównej zawartości

Wyjście ze zgiełku

Czas biegnie tak szybko. Nowy rok zaskoczył mnie swoją wizytą. Zmiana kalendarzy i daty z jednej strony stała się nieunikniona, ale z drugiej wcale tego nie oczekiwałam z drżeniem serca czy podekscytowaniem. Nie obiecuję sobie niczego. Nie mam postanowień, nie planuję rewolucji w moim życiu, bo tych było w ostatnim czasie dosyć dużo. Nie oczekuję cudów i wzlotów. Raczej przygotowuję się na upadki, ciosy i rozczarowania. Inaczej niż zwykle. Wcześniej nadejście nowego roku witałam z nadzieją i wiarą w to, że będzie lepiej, prościej i bardziej sprawiedliwie. Teraz wolę podejść do tematu racjonalnie z lekką nutą sceptycyzmu i pesymizmu. Albo się pozytywnie rozczaruję, albo nic mnie nie zaskoczy. Dosyć mam tych niespodzianek, zaskoczeń, zdziwień i zaszokowań. Wolę spokój. Chcę się zatopić w cichym nurcie codzienności i żyć nowym porządkiem. Bez zachwytów nad ulotnością dnia, bez żalu nad przemijalnością ludzi, chwil i zdarzeń. Bez gwałtownych wzlotów i bolesnych upadków. Potrzebuję chwil, w których będę miała poczucie, że to wszystko dalej ma swój sens i logikę. 
Jedyne nad czym muszę popracować w najbliższym czasie to pozbycie się strachu przed pisaniem. Bo bardzo się boję  pisać. Tego, że ciągle będę wracać do wspomnień o Bartku, że wciąż będę wałkować temat smutku i żalu, że będę przynudzać o życiu bez niego. A nie chcę obracać się w kręgu śmierci. Moje życie toczy się dalej. Zmieniłam się, spoważniałam i wyciszyłam. Nie bawią mnie głupie żarty, szkoda mi czasu na puste rozmowy o niczym, zrobiłam selekcję kontaktów i skupiam się na tych dla mnie najbardziej wartościowych. Przystałam planować daleką przyszłość, a raczej skupiam się na teraźniejszości. To, co ma przynieść życie jest i tak nieuniknione. I nauczyłam się pokory. Do świata, ludzi i swoich ambicji. Nie muszę niczego nikomu udowadniać. Walczyć z wiatrakami też mi się już nie chce i szkoda na to mojego cennego czasu. Być i trwać. Robić, to co kocham i wkładać w to serducho. Takie mam motto na najbliższy czas. A inni niech biorą udział w tym głupim wyścigu. Ja pasuję. Pójdę sobie spokojnie, spacerkiem... Pokontempluję skrawki rzeczywistości, poukładam z nich swoją codzienność i z czystą satysfakcją będę patrzeć jak dorasta moja córka, jak zmienia się w mądrą i wrażliwą kobietę. Będę cieszyć się z tego, co mam, kogo mam obok i dla kogo jestem ważna. Taki mam plan. Ale zanim to nastąpi chciałabym podzielić się kilkoma wierszami, które  musiały powstać. Stanowią one dla mnie zakończenie pewnego etapu, podsumowanie okresu żałoby, który się jeszcze dla mnie nie skończył, ale który zmienił swój wymiar i sens. 


***
Rzeczy, które miały być na chwilę,
świadczą o nieuniknionym przemijaniu.
Z kubka miałeś pić kawę
każdego ranka,
a kapciami wyznaczać rytm dnia i nocy.
I stoją bezczynne i niepotrzebne nikomu,
zapomniane przez czas...
Czekają,
bez sprzeciwu,
cierpliwie
na swój kres.
I trwają - 
niby takie kruche -
a dłużej niż ty.



***
Nie zdążyłam
zaparzyć Ci popołudniową kawę,
zatrzymać się na moment
i rzucić wszystko, 
by zamknąć cię w ramionach
na tę jedną chwilę,
która mogła odgonić demony.

Nie zdążyłam
dostrzec w tobie tego,
co było na początku,
tego, co pozwoliło nam trwać,
bo oślepił mnie koniec.

Nie zdążyłam 
przybiec do ciebie,
chwycić za dłoń
i zawrócić z drogi ku przepaści.

Nie zdążyłam się nawet pożegnać...
tak cicho odszedłeś, 
że nie usłyszałam
jak woła cię cisza,
jak pochłania cię cień
jak zamyka cię w sobie czas,
którego nikt nie cofnie, 
ani nie zatrzyma.


***
Łzy wyznaczają nową linię życia,
wsiąkają w duszę i napełniają ją tęsknotą.
To nie prawda,
że ból można wypłakać, wykrzyczeć.
To nie prawda, że czas leczy rany.
I nie jest prawdą,
że wszystko się ułoży.
Bo porządek tego świata
został zburzony,
zgubiono kawałek układanki,
wyrwano ostatnią stronę powieści.
A wybrakowana rzeczywistość
za nic nie chce dopasować się 
do starych reguł gry.
Łzy wyznaczają nową linię życia
zwaną tęsknotą.


***
Mieliśmy się zestarzeć we dwoje,
siadać w kuchni i naśmiewać się ze swoich zmarszczek.
Mieliśmy chodzić do parku
i trzymając się za ręce narzekać na reumatyzm.

A zanim zastarzelibyśmy się już całkiem
mieliśmy pojechać jeszcze na koncert,
chodzić częściej do kina
i wydać córkę za mąż...

Mieliśmy być razem
póki śmierć nas nie rozłączy...
Tylko dlaczego nikt nas nie uprzedził,
że rozłączy nas tak szybko?          

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pozwolić listopadowi być listopadem

Jako że listopad nie należy do moich ulubionych miesięcy i wolałabym albo go przespać w wygodnym łóżku, albo wyjechać do jakiegoś skąpanego w słońcu i cieple zakątka świata, moja aktywność życiowa spada w tym czasie do minimum. Ograniczam się do wykonywania niezbędnych czynności, bez niepotrzebnych zrywów, gwałtownych ruchów, radykalnyh zmian i bez entuzjazmu. Po prostu wegetuję. Taki czas... Nie wiem czy wpływ ma na to fakt, że wychodząc z domu do pracy jest jeszcze ciemno, a wracając  już się zmierzcha, a listopadowe dni składają się tylko z pobudki i zasypiania? Czy może to ogólny marazm, wchodzenie w stan zimowania świata przyrody czy po prostu jakieś zmęczenie? Stwierdzam, że nie lubię listopada w tym roku i już. Po prostu.  Próbowałam się z nim zaprzyjaźnić. Naprawdę. Rozpalałam świece zapachowe, ale przyprawiały mnie o senność i ból głowy. A poza tym szybkość ich wypalania, nie szła w parze z szybkością uzupełniania zasobów, więc na dłuższą metę mało to ekonomiczny spos...

Przewrotność losu

Kiedy byłam młoda i piękna, a było to jakieś 20 lat temu, myślałam, że nie ma nic lepszego niż poświęcić się karierze naukowej, a jeżeli już dane mi będzie założyć z kimś rodzinę, to zrobię to z mężczyzną, który wszystko zaplanuje, zorganizuje i będzie stał na straży bezpieczeństwa i dobrobytu tej najmniejszej komórki społecznej. O jakże wielką naiwnością się wykazałam w moim poprzednim wcieleniu! Jaką głupotą życiową byłam przepełniona i jakże niedojrzałym podejściem do realiów życiowych się kierowałam! Na szczęście jakiś palec boży wskazał mi inną drogę życiową i postawił na mojej drodze człowieka, który nauczył mnie niezależności, samodzielności i radzenia sobie ze wszystkim. Często psioczyłam w duchu na to, że muszę być "herszt-babiszonem" trzymającym w ryzach wszystkie codzienne sprawy, obowiązki i powinności, że nie mogę sobie pozwolić na beztroską egzystencję typu "leżę i pachnę", że muszę kopać się z życiem i brać się z nim za bary każdego dnia. Był to dl...

Być kokietką, być kokietką...

I w tym oto wpisie wyjdzie ze mnie megiera, zazdrośnica i babsko wredne, które nie potrafi docenić  starań przedstawicielek płci pięknej zarówno w rzucaniu uroków na bogu ducha winnych i nieświadomych mężczyzn, ani wszelkich prób zwrócenia na siebie ich uwagi, ani nawet  kompleksowych i zmasowanych działań mających na celu uczynienia z nich potencjalnych wielbicieli, a wręcz czcicieli kobiecego piękna. Z racji tego, że matka natura poskąpiła mi filigranowej budowy ciała, wrodzonego uroku, wdzięku i subtelności, wychodząc zapewne z założenia, że limit tego typu przymiotów został wyczerpany wciągu trzech pierwszych miesięcy 1981 roku, od zawsze z zazdrością spoglądałam na koleżanki, których aparycja stanowiła kwintesencję kobiecości. A uczucie to potęgowało się z chwilą, kiedy takie idealne istoty potrafiły umiejętnie rozsiewać swój czar i urok na otaczających je chłopaków. Niestety, ja tak nigdy nie miałam i przyznaję, że przemawia teraz przeze mnie frustracja i poczucie kr...