Przejdź do głównej zawartości

Priorytety


W dziwnych czasach przyszło nam żyć. Każdy to widzi, odczuwa i przeżywa na swój sposób. Spadło na nas coś, czego do tej pory doświadczały pokolenia w zamierzchłej przeszłości. Pandemie. Epidemie. Pomór. Wydawało się nam, że jesteśmy tacy wspaniali, wielcy i doskonali. Egzystowaliśmy w złudnym poczuciu, że jesteśmy panami świata, że podporządkowaliśmy sobie przyrodę, naukę i wszystko inne, a w naszych rękach i umysłach jest moc, która daje nam prawo myśleć, że na wszystko znajdziemy lekarstwo, odpowiedź, receptę i wytłumaczenie. Aż nadszedł wspaniały rok 2020 i cała wizja naszej wspaniałości prysła jak bańka mydlana. Zmieniło się wszystko. A my stoimy bezradni wobec czegoś, co zbiera swoje żniwo bez względu na wszystko. 
 I kiedy tak wyglądam przez okno, gdzieś z tyłu mojej głowy kiełkuje jakaś apokaliptyczna myśl, że to jest koniec. Koniec rzeczywistości, w której żyliśmy. Koniec nas, takich jakimi byliśmy. Chciałabym, aby ten trudny czas nauczył nas czegoś dobrego, żeby wyzwolił w nas nową energię, która będzie skierowana, nie na zdobywanie kolejnych przywilejów i zaszczytów, ale na zwykłego, prostego człowieka, który jest obok. I tak po prostu, w końcu, nauczymy się być dla siebie ludzcy, bo jak wiemy, wilkiem być o wiele łatwiej.
Więcej wyrozumiałości, cierpliwości i ciepła.
Mniej arogancji, pychy i buty.
Takie konkluzje mi się nasuwają po kilku tygodniach tego zmasowanego ataku wirusa i związanych z nim skutków. 
Sytuacja, w jakiej jesteśmy to sprawdzian. Nie tylko pod względem gospodarczym, ekonomicznym i politycznym. To przede wszystkim sprawdzian z człowieczeństwa. I z tego, czy potrafimy wyciągać wnioski, doceniać życie i możliwości, które nam daje. Zdaję sobie sprawę z tego, że wielu z nas straciło źródło utrzymania, możliwości zapewnienia bytu rodzinie i życia na poziomie, do którego dochodziło się przez wiele lat. Trudno w takim momencie szukać pozytywnych stron i zachować spokój. Mogę tylko mieć nadzieję, że wszystko skończy się dobrze, a ci, którzy dzisiaj nie mają pojęcia jak dalej żyć, dostaną pomocną dłoń, która pozwoli im stanąć na nogi.
Ja mam pracę. Jeszcze. Przez ten miesiąc pracuję na pół etatu. Z własnej woli i w wyniku sytuacji, w której znalazłam się jako samotny rodzic z dzieckiem powyżej ósmego roku życia. Dobrośka ma 11 lat, więc, niestety nie przysługuje mi zasiłek opiekuńczy z tytułu zamknięcia szkoły. Po ogłoszeniu zdalnego nauczania, chodziłam do pracy na standardowe 8 godzin. Ale nie ukrywam, pozostawianie dziecka w tym wieku, samej przez taki długi okres czasu, wpędzało mnie w wyrzuty sumienia. Widziałam, że córka jakoś sobie radzi z ogarnianiem zajęć, ale emocjonalnie nie do końca służyła jej samotność. Dlatego zdecydowałam się na taki krok. I może ktoś się złościć, patrzeć na mnie krzywo i myśleć, że jestem egoistką, której nie zależy na pracy. Nie. To nie tak. Tylko są rzeczy ważne i ważniejsze. A dziecko jest dla mnie priorytetem.  A po ostatnich doświadczeniach w naszym życiu, byłabym ostatnią idiotką, pozostawiając moje dziecko samo w czterech ścianach. Jasne, że mogłabym jej wyznaczyć listę zadań i rzeczy do wykonania podczas mojej nieobecności i tak zapełnić czas, aby nie zdążyła się znudzić i odczuć, że jako towarzyszy ma tylko swoje odbicie w lustrze i przesypiającą cały dzień suczkę. Mogłabym zignorować jej potrzeby oraz uczucia i nie robić szopki. W końcu nie tylko ja zostawiam dziecko samo w domu. Ale nie jestem taka. Muszę pogodzić kilka ról, odnaleźć złoty środek w tym całym szaleństwie i ustalić nowy porządek (nie wiem już który raz to robię, ale widocznie taki już jest sens mojego życia). Z całego serca wolałabym, żeby było inaczej - żeby był Bartek, żebym nie musiała martwić się o to, że Dobrośka jest sama w domu, że jest ktoś obok niej, że ja mam kogoś, kto chociaż w części weźmie odpowiedzialność za ogarnianie codziennych spraw na swoje barki. Ale tak nie jest i nie będzie. Dlatego musiałam ustalić priorytety. A najważniejszym z nich jest moja córka czy się to komuś podoba czy nie.
I pozostaje mi tylko mieć nadzieję i wiarę w to, że jakoś przetrwamy to wszystko. I będziemy mieć możliwość otworzenia szeroko drzwi na świat, który zmieni się na lepsze, bo będą w nim lepsze wersje nas.






Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Sześć lat później

Tego dnia nie zapomnę nigdy. I o tej porze roku, już zawsze będę wracać do momentu, w którym zmieniło się wszystko. Nie wymarzę wspomnień, chociaż o wielu rzeczach chciałabym zapomnieć. Nie odetnę się od tego, co było, bo to część mnie... I pamiętam każdego dnia o wielkiej miłości, której dane mi było doświadczyć, o miłości, której nic ani nikt nie zastąpi. *** wszystko mija tylko ta tęsknota wraca nieproszona toczy się łzą po policzku  wyziera z wyblakłego dnia oprósza szarością wschód słońca jestem tu nadal bez ciebie niczym ptak śniący o nieboskłonie niczym ptak w klatce *** szukam ciebie zadzieram głowę podnoszę wzrok ku niebu krzykiem wołam do ciebie gdzie jesteś dlaczego słyszę tylko ciszę chcę cię czuć przy sobie potrzebuję twojego ramienia niech odgrodzi mnie  od pustki mego serca czy spoglądasz na moją nieudolną  próbę trwania nie słyszę nie czuję nie widzę  ciebie nie chcę żeby nie było niczego *** nie znam zaklęcia które mogłoby zawrócić czas nie mam mocy ...

Pozwolić listopadowi być listopadem

Jako że listopad nie należy do moich ulubionych miesięcy i wolałabym albo go przespać w wygodnym łóżku, albo wyjechać do jakiegoś skąpanego w słońcu i cieple zakątka świata, moja aktywność życiowa spada w tym czasie do minimum. Ograniczam się do wykonywania niezbędnych czynności, bez niepotrzebnych zrywów, gwałtownych ruchów, radykalnyh zmian i bez entuzjazmu. Po prostu wegetuję. Taki czas... Nie wiem czy wpływ ma na to fakt, że wychodząc z domu do pracy jest jeszcze ciemno, a wracając  już się zmierzcha, a listopadowe dni składają się tylko z pobudki i zasypiania? Czy może to ogólny marazm, wchodzenie w stan zimowania świata przyrody czy po prostu jakieś zmęczenie? Stwierdzam, że nie lubię listopada w tym roku i już. Po prostu.  Próbowałam się z nim zaprzyjaźnić. Naprawdę. Rozpalałam świece zapachowe, ale przyprawiały mnie o senność i ból głowy. A poza tym szybkość ich wypalania, nie szła w parze z szybkością uzupełniania zasobów, więc na dłuższą metę mało to ekonomiczny spos...

Przewrotność losu

Kiedy byłam młoda i piękna, a było to jakieś 20 lat temu, myślałam, że nie ma nic lepszego niż poświęcić się karierze naukowej, a jeżeli już dane mi będzie założyć z kimś rodzinę, to zrobię to z mężczyzną, który wszystko zaplanuje, zorganizuje i będzie stał na straży bezpieczeństwa i dobrobytu tej najmniejszej komórki społecznej. O jakże wielką naiwnością się wykazałam w moim poprzednim wcieleniu! Jaką głupotą życiową byłam przepełniona i jakże niedojrzałym podejściem do realiów życiowych się kierowałam! Na szczęście jakiś palec boży wskazał mi inną drogę życiową i postawił na mojej drodze człowieka, który nauczył mnie niezależności, samodzielności i radzenia sobie ze wszystkim. Często psioczyłam w duchu na to, że muszę być "herszt-babiszonem" trzymającym w ryzach wszystkie codzienne sprawy, obowiązki i powinności, że nie mogę sobie pozwolić na beztroską egzystencję typu "leżę i pachnę", że muszę kopać się z życiem i brać się z nim za bary każdego dnia. Był to dl...