Przejdź do głównej zawartości

Oswoić samą siebie

Nie było mnie tu chwilę. Z głupiego powodu. Ktoś powiedział mi, że pisząc teksty na bloga użalam się nad sobą. Zabolało mnie to okrutnie. I zrobiło mi się przykro.  Fakt, to o czym piszę nie jest o rzeczach lekkich, łatwych i przyjemnych, nie rzygam tęczą i nie epatuję bezzasadnym optymizmem. Moje teksty powstają na podstawie moich doświadczeń, przemyśleń, a przede wszystkim tego, co niesie mi życie. Moje życie. I to w jaki sposób odbieram rzeczywistość, jak ją interpretuję i w jaki sposób się do niej dostosowuję to tylko i wyłącznie moja sprawa.  Nie bronię nikomu posiadania własnego zdania na temat moich tekstów. Nie zmuszam też nikogo do ich czytania. Lubię pisać i będę to robić, bez względu na to czy komuś się to podoba czy nie.  Mój blog - moje zasady. Trzeba być egoistką, bo nie da się zadowolić wszystkich wokół.  
    Ostatnie miesiące udowodniły mi po raz kolejny, że  nie można deprecjonować swoich potrzeb, zagłuszać intuicji i robić coś wbrew sobie tylko dlatego, żeby innym zrobić przyjemność. Tak często bowiem wpadamy w pułapkę oczekiwań naszych najbliższych, wzorców, które nam narzucają, czy ram, do których koniecznie chcą nas dopasować. Czasem robimy coś dla tzw. świętego spokoju, przybieramy bierną postawę, byle tylko kogoś nie urazić, nie sprowokować do zmiany zdania o nas na gorsze, albo po prostu chcemy uniknąć konfliktu. Niekiedy jest to jakieś wyjście. Ale umówmy się - tylko od czasu do czasu. Nie można przez całe swoje życie siedzieć cicho i potulnie, dopasowując się to czyjejś wizji naszej osoby. Prędzej czy później musi nastąpić konfrontacja pomiędzy naszym prawdziwym ja, a tym złożonym z fantasmagorii innych. I lepiej niech to stanie się szybciej. Mniejsze straty emocjonalne po obu stronach są bardziej prawdopodobne, niż w przypadku przeciągania takiej niezdrowej sytuacji. Bolesna, ale szybka operacja polegająca na pozbawianiu jakichkolwiek złudzeń co do naszej osoby, jest jedynym wyjściem, aby żyć w zgodzie z sobą, z własnymi przekonaniami i wartościami. Łatwe to nie jest. Kosztuje wiele nerwów, łez i  wyrzutów sumienia. Robiąc coś wbrew oczekiwaniom innych stajemy się wcieleniem wszystkich najgorszych ludzkich przywar. Trudno. Trzeba wziąć to na klatę i przełknąć gorzką pigułkę jaką jest świadomość tego, że staliśmy się źródłem rozczarowania, powodem łez lub innych emocjonalnych zawirowań. Najważniejsze w tym wszystkim powinno być to czy postępujemy w zgodzie z sobą i własnym sercem. Ja, na ogół, starałam się postępować tak, żeby nikt do mnie nie miał pretensji czy jakiś żalów. Robiłam to kosztem swojego komfortu psychicznego, aby potem, w ciszy mieszkania, rozmienić na drobne sytuacje i dochodzić do brutalnego wniosku, że dla własnej wygody i tego, aby ktoś nie czuł do mnie urazy, chowałam się za fasadą milczenia lub bezmyślnego przytakiwania. Ale dotarło do mnie, że to droga prowadząca donikąd i żeby być szczęśliwą sama ze sobą, muszę zaakceptować siebie w każdej postaci, nie tylko tej liryczno-romantyczno-uduchowionej, ale przede wszystkim w tej zołzowatej, złośliwej i doskonale zdającej sobie sprawę z tego czego nie chce. I tak doszłam do wniosku, że po prostu muszę oswoić siebie samą. Zrozumieć to, że nie każdy musi mnie lubić, akceptować i doceniać. Że moje wybory i decyzje mają być przede wszystkim dobre dla mnie, a nie dla innych, że warto posłuchać siebie, aby zrozumieć czego się tak naprawdę chce i że czasem bycie egoistką wychodzi na zdrowie. Zwłaszcza psychiczne. A to, że ktoś stworzył sobie obraz mojej osoby według własnej palety barw, to już jego inwencja twórcza. Dlatego niech nie ma pretensji do oryginału, że  rzeczywistość w zderzeniu z wytworem jego wyobraźni wygląda nieatrakcyjnie. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pozwolić listopadowi być listopadem

Jako że listopad nie należy do moich ulubionych miesięcy i wolałabym albo go przespać w wygodnym łóżku, albo wyjechać do jakiegoś skąpanego w słońcu i cieple zakątka świata, moja aktywność życiowa spada w tym czasie do minimum. Ograniczam się do wykonywania niezbędnych czynności, bez niepotrzebnych zrywów, gwałtownych ruchów, radykalnyh zmian i bez entuzjazmu. Po prostu wegetuję. Taki czas... Nie wiem czy wpływ ma na to fakt, że wychodząc z domu do pracy jest jeszcze ciemno, a wracając  już się zmierzcha, a listopadowe dni składają się tylko z pobudki i zasypiania? Czy może to ogólny marazm, wchodzenie w stan zimowania świata przyrody czy po prostu jakieś zmęczenie? Stwierdzam, że nie lubię listopada w tym roku i już. Po prostu.  Próbowałam się z nim zaprzyjaźnić. Naprawdę. Rozpalałam świece zapachowe, ale przyprawiały mnie o senność i ból głowy. A poza tym szybkość ich wypalania, nie szła w parze z szybkością uzupełniania zasobów, więc na dłuższą metę mało to ekonomiczny spos...

Przewrotność losu

Kiedy byłam młoda i piękna, a było to jakieś 20 lat temu, myślałam, że nie ma nic lepszego niż poświęcić się karierze naukowej, a jeżeli już dane mi będzie założyć z kimś rodzinę, to zrobię to z mężczyzną, który wszystko zaplanuje, zorganizuje i będzie stał na straży bezpieczeństwa i dobrobytu tej najmniejszej komórki społecznej. O jakże wielką naiwnością się wykazałam w moim poprzednim wcieleniu! Jaką głupotą życiową byłam przepełniona i jakże niedojrzałym podejściem do realiów życiowych się kierowałam! Na szczęście jakiś palec boży wskazał mi inną drogę życiową i postawił na mojej drodze człowieka, który nauczył mnie niezależności, samodzielności i radzenia sobie ze wszystkim. Często psioczyłam w duchu na to, że muszę być "herszt-babiszonem" trzymającym w ryzach wszystkie codzienne sprawy, obowiązki i powinności, że nie mogę sobie pozwolić na beztroską egzystencję typu "leżę i pachnę", że muszę kopać się z życiem i brać się z nim za bary każdego dnia. Był to dl...

Być kokietką, być kokietką...

I w tym oto wpisie wyjdzie ze mnie megiera, zazdrośnica i babsko wredne, które nie potrafi docenić  starań przedstawicielek płci pięknej zarówno w rzucaniu uroków na bogu ducha winnych i nieświadomych mężczyzn, ani wszelkich prób zwrócenia na siebie ich uwagi, ani nawet  kompleksowych i zmasowanych działań mających na celu uczynienia z nich potencjalnych wielbicieli, a wręcz czcicieli kobiecego piękna. Z racji tego, że matka natura poskąpiła mi filigranowej budowy ciała, wrodzonego uroku, wdzięku i subtelności, wychodząc zapewne z założenia, że limit tego typu przymiotów został wyczerpany wciągu trzech pierwszych miesięcy 1981 roku, od zawsze z zazdrością spoglądałam na koleżanki, których aparycja stanowiła kwintesencję kobiecości. A uczucie to potęgowało się z chwilą, kiedy takie idealne istoty potrafiły umiejętnie rozsiewać swój czar i urok na otaczających je chłopaków. Niestety, ja tak nigdy nie miałam i przyznaję, że przemawia teraz przeze mnie frustracja i poczucie kr...