Przejdź do głównej zawartości

Badać mi się, ale już!!!

 C44 - w wykazie jednostek chorobowych wg międzynarodowej klasyfikacji pod tym symbolem znajdują się inne nowotwory skóry. W dzisiaj dowiedziałam się, że ten symbol dotyczy mnie. Szok i niedowierzanie to pierwsze uczucia, które do mnie dotarły. Ale jak to? Przecież nic mnie nie bolało. Mam tylko jakąś dziwną bliznę na głowie. "Takie rzeczy nie bolą" - powiedział lekarz. I to mnie zmroziło... A wszystko zaczęło się jakieś cztery lata temu od małej kropki na głowie, którą sobie zdrapałam. Robiłam to sukcesywnie, jak tylko poczułam pod palcami jakieś zgrubienie. Nie przywiązywałam do tego najmniejszej uwagi. Ot, jakiś kaszak, strupek jakiś albo uczulenie na farbę (przecież kolor blond to mój ulubiony odcień włosów). Totalnie zlałam ten temat, mówiąc kolokwialnie. Skoro nie bolało i nie było tego widać, po cóż miałam sobie zaprzątać głowę, a tym bardziej zabierać czas lekarzom, którzy w tym czasie mogliby pomóc naprawdę chorym ludziom. I tak sobie żyłam spokojnie od czasu do czasu rozdrapując ranę, która jakieś dwa lata temu zaczęła się powiększać i być bardziej widoczna. Ale nawet wtedy nie czułam potrzeby, aby umówić się na jakąś konsultację medyczną. Zresztą, wtedy mój świat totalnie się posypał, więc nie miałam czasu na takie pierdoły. Ale w lipcu tego roku, dzięki mojej najwspanialszej przyjaciółce, zostałam przymuszona i mentalnie zmotywowana do wizyty u dermatologa. Pierwsza diagnoza: podejrzenie twardziny. W sierpniu pierwsza wizyta w klinice dermatologii w Rzeszowie, pobranie wycinka i kolejne badania. Oswajałam się z myślą, że to twardzina i nie dopuszczałam innych opcji. W piątek miałam rezonans głowy. Pozostało czekanie na wyniki biopsji i rezonansu, które miały być na początku września. Ogarnięta uczuciem ulgi, że wszystko mam już za sobą i niecierpliwością, żeby w końcu rozpocząć leczenie twardziny (która mogła mi się rozszerzyć na twarz nadając mi wygląd, jakbym została uderzona szablą) żyłam sobie przez weekend w błogiej nieświadomości, którą zburzył wczorajszy telefon z kliniki. Przyszły wyniki biopsji i mam się po nie pojawić jak najszybciej. Poczułam dziwny niepokój, ale tłumaczyłam sobie, że po prostu lekarze chcą jak najszybciej rozpocząć leczenie. Dzisiaj jednak okazało się, że mam nowotwór. Złośliwy - tak jak ja czasem jestem złośliwa. Podczas przekazywania tej informacji nie docierało do mnie, że adresatką tych słów jestem ja. Było to dla mnie tak abstrakcyjne jak lot w kosmos w moim wykonaniu czy przejazd na Hyperionie w Energylandii. Ale jednak - to było o mnie i do mnie. Uspokajam wszystkich zainteresowanych - jest to do usunięcia i najprawdopodobniej nie będzie przerzutów. 

    Czeka mnie zatem zabieg czyli oskalpowanie części głowy. Akuratnie chciałam zmienić wygląd, więc może ogolenie się na łyso będzie dobrym wyjściem. Ale wracając do tematu - nie byłoby tego wszystkiego, gdybym nie zbagatelizowała problemu i od razu nie poszła do lekarza czyli jakieś 4 lata temu!!!

Dlatego proszę, abyście się badali i obserwowali. I jak tylko pojawi się coś, co Was niepokoi, nie zwlekajcie, tylko w trybie pilnym umawiajcie się na wizytę. Nie bądźcie takimi ignorantami jak ja. Oszczędźcie sobie i Waszym najbliższym nerwów. I troszczcie się o siebie, bo to nie egoizm tylko odpowiedzialność i dojrzałość, których mi zabrakło.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pozwolić listopadowi być listopadem

Jako że listopad nie należy do moich ulubionych miesięcy i wolałabym albo go przespać w wygodnym łóżku, albo wyjechać do jakiegoś skąpanego w słońcu i cieple zakątka świata, moja aktywność życiowa spada w tym czasie do minimum. Ograniczam się do wykonywania niezbędnych czynności, bez niepotrzebnych zrywów, gwałtownych ruchów, radykalnyh zmian i bez entuzjazmu. Po prostu wegetuję. Taki czas... Nie wiem czy wpływ ma na to fakt, że wychodząc z domu do pracy jest jeszcze ciemno, a wracając  już się zmierzcha, a listopadowe dni składają się tylko z pobudki i zasypiania? Czy może to ogólny marazm, wchodzenie w stan zimowania świata przyrody czy po prostu jakieś zmęczenie? Stwierdzam, że nie lubię listopada w tym roku i już. Po prostu.  Próbowałam się z nim zaprzyjaźnić. Naprawdę. Rozpalałam świece zapachowe, ale przyprawiały mnie o senność i ból głowy. A poza tym szybkość ich wypalania, nie szła w parze z szybkością uzupełniania zasobów, więc na dłuższą metę mało to ekonomiczny spos...

Przewrotność losu

Kiedy byłam młoda i piękna, a było to jakieś 20 lat temu, myślałam, że nie ma nic lepszego niż poświęcić się karierze naukowej, a jeżeli już dane mi będzie założyć z kimś rodzinę, to zrobię to z mężczyzną, który wszystko zaplanuje, zorganizuje i będzie stał na straży bezpieczeństwa i dobrobytu tej najmniejszej komórki społecznej. O jakże wielką naiwnością się wykazałam w moim poprzednim wcieleniu! Jaką głupotą życiową byłam przepełniona i jakże niedojrzałym podejściem do realiów życiowych się kierowałam! Na szczęście jakiś palec boży wskazał mi inną drogę życiową i postawił na mojej drodze człowieka, który nauczył mnie niezależności, samodzielności i radzenia sobie ze wszystkim. Często psioczyłam w duchu na to, że muszę być "herszt-babiszonem" trzymającym w ryzach wszystkie codzienne sprawy, obowiązki i powinności, że nie mogę sobie pozwolić na beztroską egzystencję typu "leżę i pachnę", że muszę kopać się z życiem i brać się z nim za bary każdego dnia. Był to dl...

Być kokietką, być kokietką...

I w tym oto wpisie wyjdzie ze mnie megiera, zazdrośnica i babsko wredne, które nie potrafi docenić  starań przedstawicielek płci pięknej zarówno w rzucaniu uroków na bogu ducha winnych i nieświadomych mężczyzn, ani wszelkich prób zwrócenia na siebie ich uwagi, ani nawet  kompleksowych i zmasowanych działań mających na celu uczynienia z nich potencjalnych wielbicieli, a wręcz czcicieli kobiecego piękna. Z racji tego, że matka natura poskąpiła mi filigranowej budowy ciała, wrodzonego uroku, wdzięku i subtelności, wychodząc zapewne z założenia, że limit tego typu przymiotów został wyczerpany wciągu trzech pierwszych miesięcy 1981 roku, od zawsze z zazdrością spoglądałam na koleżanki, których aparycja stanowiła kwintesencję kobiecości. A uczucie to potęgowało się z chwilą, kiedy takie idealne istoty potrafiły umiejętnie rozsiewać swój czar i urok na otaczających je chłopaków. Niestety, ja tak nigdy nie miałam i przyznaję, że przemawia teraz przeze mnie frustracja i poczucie kr...