Przejdź do głównej zawartości

Jestem banalna

    Nigdy nie lubiłam listopada z jego szarościami, przenikającym chłodem, melancholią ogołoconych z liści drzew i tym bezruchem, marazmem i zawieszeniem, pomiędzy polską złotą jesienią, a grudniowym podekscytowaniem. Jednak w tym roku jest inaczej. Listopad stal się dla mnie symbolem oczyszczenia i odzyskiwania siebie. 8 listopada 2021 r. - w tym dniu pozbyłam się nowotworu z mojej głowy, a tym samym wszystkiego, co było toksyczne, złe, co niszczyło mnie od środka i nie pozwalało cieszyć się życiem. Ta data jest symbolem zmian, które musiały nadejść w moim życiu, a na które albo brakowało mi odwagi, albo zwyczajnie nie byłam na nie przygotowana.  
Wiecie, że z natury jestem optymistką i staram się dostrzegać pozytywne aspekty we wszystkim, co przynosi mi los. Tak mnie zahartowało życie, ale też taka jestem z natury... Nie poddaję się tak łatwo. Nie umiem siedzieć z założonymi rękami i pozwolić sobie na rozpacz. Wolę działać i mieć poczucie, że wszystko zależy ode mnie. Ale niestety, życie po raz kolejny mi udowodniło, że nie mam wpływu na pewne rzeczy. I wiadomość o nowotworze była dla mnie takim swoistym nie kubłem, ale wodospadem zimnej wody na moją głowę, wypełnioną myślami, że najgorsze rzeczy już mi się przytrafiły, a ich limit wyczerpałam. Ale, jak widać, niczego nie można być pewnym! I stąd moje postanowienie, żeby nauczyć się żyć tu i teraz, nie wybiegać zanadto w przyszłość, tylko skupić się na dniu teraźniejszym i umieć dostrzec w nim niezwykłość, cieszyć się chwilami, które mogą się już nie powtórzyć. I być wdzięczną za każdy kolejny wschód słońca, za filiżankę kawy czy możliwość wyjścia z domu o własnych siłach. Zdaję sobie sprawę z tego, że brzmię banalnie, że operuję sloganami... I ktoś na pewno mi to zarzuci... Ale mam to gdzieś. Wolę być banalna w swoim zachłyśnięciu życiem, niż obojętna na jego wielowymiarowość, albo co gorsza, zbyt poważnie podchodząca do jego kaprysów. 
I zdaję sobie doskonale sprawę z tego, że przede mną różne wyzwania, nowe zadania i nowy początek, że nie będzie łatwo, lekko i przyjemnie, że dopadną mnie chwile zwątpienia, żalu, chwile, w których nie raz będę płakać, ale nie poddam się tym ciemniejszym odcieniom życia. Bo to tylko mała część całej historii, która jest jeszcze przede mną. 
 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pozwolić listopadowi być listopadem

Jako że listopad nie należy do moich ulubionych miesięcy i wolałabym albo go przespać w wygodnym łóżku, albo wyjechać do jakiegoś skąpanego w słońcu i cieple zakątka świata, moja aktywność życiowa spada w tym czasie do minimum. Ograniczam się do wykonywania niezbędnych czynności, bez niepotrzebnych zrywów, gwałtownych ruchów, radykalnyh zmian i bez entuzjazmu. Po prostu wegetuję. Taki czas... Nie wiem czy wpływ ma na to fakt, że wychodząc z domu do pracy jest jeszcze ciemno, a wracając  już się zmierzcha, a listopadowe dni składają się tylko z pobudki i zasypiania? Czy może to ogólny marazm, wchodzenie w stan zimowania świata przyrody czy po prostu jakieś zmęczenie? Stwierdzam, że nie lubię listopada w tym roku i już. Po prostu.  Próbowałam się z nim zaprzyjaźnić. Naprawdę. Rozpalałam świece zapachowe, ale przyprawiały mnie o senność i ból głowy. A poza tym szybkość ich wypalania, nie szła w parze z szybkością uzupełniania zasobów, więc na dłuższą metę mało to ekonomiczny spos...

Przewrotność losu

Kiedy byłam młoda i piękna, a było to jakieś 20 lat temu, myślałam, że nie ma nic lepszego niż poświęcić się karierze naukowej, a jeżeli już dane mi będzie założyć z kimś rodzinę, to zrobię to z mężczyzną, który wszystko zaplanuje, zorganizuje i będzie stał na straży bezpieczeństwa i dobrobytu tej najmniejszej komórki społecznej. O jakże wielką naiwnością się wykazałam w moim poprzednim wcieleniu! Jaką głupotą życiową byłam przepełniona i jakże niedojrzałym podejściem do realiów życiowych się kierowałam! Na szczęście jakiś palec boży wskazał mi inną drogę życiową i postawił na mojej drodze człowieka, który nauczył mnie niezależności, samodzielności i radzenia sobie ze wszystkim. Często psioczyłam w duchu na to, że muszę być "herszt-babiszonem" trzymającym w ryzach wszystkie codzienne sprawy, obowiązki i powinności, że nie mogę sobie pozwolić na beztroską egzystencję typu "leżę i pachnę", że muszę kopać się z życiem i brać się z nim za bary każdego dnia. Był to dl...

Być kokietką, być kokietką...

I w tym oto wpisie wyjdzie ze mnie megiera, zazdrośnica i babsko wredne, które nie potrafi docenić  starań przedstawicielek płci pięknej zarówno w rzucaniu uroków na bogu ducha winnych i nieświadomych mężczyzn, ani wszelkich prób zwrócenia na siebie ich uwagi, ani nawet  kompleksowych i zmasowanych działań mających na celu uczynienia z nich potencjalnych wielbicieli, a wręcz czcicieli kobiecego piękna. Z racji tego, że matka natura poskąpiła mi filigranowej budowy ciała, wrodzonego uroku, wdzięku i subtelności, wychodząc zapewne z założenia, że limit tego typu przymiotów został wyczerpany wciągu trzech pierwszych miesięcy 1981 roku, od zawsze z zazdrością spoglądałam na koleżanki, których aparycja stanowiła kwintesencję kobiecości. A uczucie to potęgowało się z chwilą, kiedy takie idealne istoty potrafiły umiejętnie rozsiewać swój czar i urok na otaczających je chłopaków. Niestety, ja tak nigdy nie miałam i przyznaję, że przemawia teraz przeze mnie frustracja i poczucie kr...