Przejdź do głównej zawartości

Bez postanowień nie ma nowego roku czyli o nieposiadaniu postanowień


2022 rok rozgościł się już na całego, z całym tym swoim nieładem i tysiącem pytań o to, czym nas obdarzy, zaskoczy albo zdenerwuje. Pod koniec grudnia, w ferworze dużej ilości obowiązków i zmian, obiecałam sobie, że nie będę robiła żadnych, ale to absolutnie żadnych, postanowień noworocznych. Nigdy zresztą, nie byłam zwolenniczką zostawiania decyzji o zmianach w życiu na jakiś określony moment czasowy. Nie mam w zwyczaju zaczynać diet od poniedziałku (żeby w weekend najeść się na zapas), zresztą na diecie to byłam w czasach licealnych. Rzucanie palenia nie wchodzi jeszcze w grę, więc postanowienie o zaprzestaniu tego zgubnego nałogu też racji bytu nie miało. Reszta moich przyzwyczajeń i nawyków jest dla mnie i mojego otoczenia na tyle znośna, że nie potrzebuję niczego zmieniać. A biorąc pod uwagę fakt, że z nadchodzącym 2022 rokiem  zmieniłam pracę, doszłam do wniosku, że ilość zmian i tak jest zatrważająca, więc nie ma sensu dokładać sobie jakieś kolejne wyzwania, które mogłyby tylko spowodować niepotrzebny stres, niezadowolenie i ogólne poczucie,   że nie sprostam wszystkim oczekiwaniom. Nie. Postanowiłam, że sama nie będę wkładać na swoje bary kolejnych wyzwań i postanowiłam, że żadnych postanowień mieć nie będę. I kiedy, przy wtórze strzelających korków od szampana, fajerwerków i radosnych okrzyków sąsiadów z kamienicy na przeciwko mojego mieszkania, nastał  01.01.2022 r., spokojnie wzniosłyśmy z córką toast i udałyśmy się do łóżka, aby kontynuować oglądanie przerwanego przez północ, serialu. Bez spiny, bez założeń, że od pierwszego dnia stycznia zmieniamy siebie, zgodnie z wyświechtanym hasłem: "nowy rok - nowa ja". No luzik totalny, mówię Wam. Ale w moim życiu nie mogę sobie niczego planować, nawet czegoś tak banalnego, jak nieposiadanie postanowień noworocznych... Rzeczywistość upomniała się o swoje prawa i postawiła mnie pod ścianą... Zmiana miejsca zatrudnienia i zdanie się na komunikację miejską w poruszaniu się na trasie Sanok - Tarnawa Dolna,  to jednak zadanie wymagające nie lada cierpliwości i odporności na warunki atmosferyczne. Myślałam, że jestem cierpliwa i odporna. Ale okazało się, że nie. Bezczynne czekanie na spóźniony, ze względu na intensywny opad śniegu, autobus, to jednak wyzwanie ponad moje siły.  Przebierając z zimna nogami, psioczyłam pod nosem na swoją idiotyczną fobię przed kierowaniem pojazdem kat. B, na które prawo jazdy zdałam w... 2005 r., Tak. Jestem niepraktykującym kierowcą. Kierowcą, który do tej pory nie potrafi odpowiedzieć na pytanie: w jaki sposób udało mu się zdać ten egzamin? Kierowcą, którego przecież piętą achillesową jest prowadzenie samochodu!!!  I nadszedł ten wiekopomny moment, kiedy postanowienie noworoczne objawiło się z całą swoją mocą. A stało się to wtedy, kiedy zdana na powiewy wschodniego wiatru, opady gęstego śniegu   i czekania, postanowiłam, że w tym roku stanę się kierowcą praktykującym i nie będę uzależniona od innych. O drżyjcie uczestnicy ruchu drogowego na terenie gmin Sanoka i Zagórza! Będzie się działo!!! Ale bez obaw. Najpierw kilka lekcji z instruktorem. Oswojenie się ze sprzętem. I ruszam!!! 
    Taki mam plan na ten rok. Zresztą to tylko część planu, ponieważ postanowiłam, że nie będę się bać wyzwań, nowych rzeczy, podążania innymi ścieżkami niż do tej pory. Żeby było inaczej, lepiej i bardziej satysfakcjonująco, trzeba pokonać swoje lęki, niepewność, poczucie, że nie dam rady, że nie umiem, że nie wiem. Motywuje mnie to, że z tyloma rzeczami już dałam sobie radę, tyle przeszkód zdołałam pokonać. A ta cała reszta to tzw. "Pikuś". Trzeba znaleźć w sobie chęć do nauki, otwartość umysłu na nowe doświadczenia, a przede wszystkim pewność siebie i poczucie, że to moje życie i ja sama mam największy na niego wpływ. Postanawiam się nie bać i jechać przed siebie, zarówno jako kierowca samochodu, ale także jako kierowca swojego życia.
Jak widać, bez postanowienia noworocznego się nie obyło. Ale była to naturalna reakcja na życiową sytuację, a nie z poczucia, że coś należy ze sobą zrobić, w związku z nadejściem nowego roku. A zwłaszcza, kiedy znamienita większość populacji, takie postanowienia posiada, opowiada o nich i szczyci się nimi w internetowych społecznościach. 
    Dlatego pragnę Wam życzyć tego, aby Wasze postanowienia zawsze wynikały z potrzeby Waszego serca i szły w parze z tym co czujecie, czego pragniecie i o czym marzycie.
 I jeszcze jedno: Nie bójmy się żyć!!! 







Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pozwolić listopadowi być listopadem

Jako że listopad nie należy do moich ulubionych miesięcy i wolałabym albo go przespać w wygodnym łóżku, albo wyjechać do jakiegoś skąpanego w słońcu i cieple zakątka świata, moja aktywność życiowa spada w tym czasie do minimum. Ograniczam się do wykonywania niezbędnych czynności, bez niepotrzebnych zrywów, gwałtownych ruchów, radykalnyh zmian i bez entuzjazmu. Po prostu wegetuję. Taki czas... Nie wiem czy wpływ ma na to fakt, że wychodząc z domu do pracy jest jeszcze ciemno, a wracając  już się zmierzcha, a listopadowe dni składają się tylko z pobudki i zasypiania? Czy może to ogólny marazm, wchodzenie w stan zimowania świata przyrody czy po prostu jakieś zmęczenie? Stwierdzam, że nie lubię listopada w tym roku i już. Po prostu.  Próbowałam się z nim zaprzyjaźnić. Naprawdę. Rozpalałam świece zapachowe, ale przyprawiały mnie o senność i ból głowy. A poza tym szybkość ich wypalania, nie szła w parze z szybkością uzupełniania zasobów, więc na dłuższą metę mało to ekonomiczny spos...

Przewrotność losu

Kiedy byłam młoda i piękna, a było to jakieś 20 lat temu, myślałam, że nie ma nic lepszego niż poświęcić się karierze naukowej, a jeżeli już dane mi będzie założyć z kimś rodzinę, to zrobię to z mężczyzną, który wszystko zaplanuje, zorganizuje i będzie stał na straży bezpieczeństwa i dobrobytu tej najmniejszej komórki społecznej. O jakże wielką naiwnością się wykazałam w moim poprzednim wcieleniu! Jaką głupotą życiową byłam przepełniona i jakże niedojrzałym podejściem do realiów życiowych się kierowałam! Na szczęście jakiś palec boży wskazał mi inną drogę życiową i postawił na mojej drodze człowieka, który nauczył mnie niezależności, samodzielności i radzenia sobie ze wszystkim. Często psioczyłam w duchu na to, że muszę być "herszt-babiszonem" trzymającym w ryzach wszystkie codzienne sprawy, obowiązki i powinności, że nie mogę sobie pozwolić na beztroską egzystencję typu "leżę i pachnę", że muszę kopać się z życiem i brać się z nim za bary każdego dnia. Był to dl...

Być kokietką, być kokietką...

I w tym oto wpisie wyjdzie ze mnie megiera, zazdrośnica i babsko wredne, które nie potrafi docenić  starań przedstawicielek płci pięknej zarówno w rzucaniu uroków na bogu ducha winnych i nieświadomych mężczyzn, ani wszelkich prób zwrócenia na siebie ich uwagi, ani nawet  kompleksowych i zmasowanych działań mających na celu uczynienia z nich potencjalnych wielbicieli, a wręcz czcicieli kobiecego piękna. Z racji tego, że matka natura poskąpiła mi filigranowej budowy ciała, wrodzonego uroku, wdzięku i subtelności, wychodząc zapewne z założenia, że limit tego typu przymiotów został wyczerpany wciągu trzech pierwszych miesięcy 1981 roku, od zawsze z zazdrością spoglądałam na koleżanki, których aparycja stanowiła kwintesencję kobiecości. A uczucie to potęgowało się z chwilą, kiedy takie idealne istoty potrafiły umiejętnie rozsiewać swój czar i urok na otaczających je chłopaków. Niestety, ja tak nigdy nie miałam i przyznaję, że przemawia teraz przeze mnie frustracja i poczucie kr...