Przejdź do głównej zawartości

Rób tak, żeby Tobie było dobrze...



Ktoś, kogo bardzo lubię i cenię dał mi radę: "Rób tak, żeby Tobie było dobrze..." A stało się to w momencie, kiedy" ktoś inny próbował manipulować moimi uczuciami, wzbudzając poczucie winy z tego powodu, że myślę tylko o sobie. Nie ukrywam tego - myślę o sobie. Nie mam wyjścia. Muszę dbać o siebie, swoje zdrowie, zarówno fizyczne jak i psychiczne, dobre samopoczucie i o obecność właściwych osób wokół mnie. Muszę być silna, żeby tą siłą dzielić się z moją córką. Muszę, a raczęj pragnę być dla niej wsparciem, opoką i azylem. Chcę mieć pewność, że moje dziecko będzie mogło na mnie zawsze liczyć. Dlatego myślę o sobie, bo żeby dać komuś wsparcie, siłę, poczucie bezpieczeństwa i miłość,  trzeba samemu te wartości
odnaleźć w sobie .
     Miałam kiedyś taki czas w  życiu, że chciałam sprostać wszelkim oczekiwaniom wobec mojej osoby. Jako pracownica, matka, jako siotra, córka, ciotka, koleżanka i jako kobieta... Nie ukrywam, że zawsze miałam poczucie obowiązku i nie traktowałam swoich powinności jako zło konieczne i dopust boży. Tylko w pewnym momencie dotarło do mnie, że w tych wszystkich "musieniach" zgubiłam siebie, zagłuszyłam swój własny głos, który domagał się cichutko o małą uwagę. A nie od dzisiaj wiadomo, że zagłuszanie swoich potrzeb doprowadza do frustracji, nerwicy i ogólnego rozbicia. I nie, nie mam na myśli tylko tych fizycznych potrzeb wynikających z ludzkiej natury. Chodzi mi bardziej o wrzucenie na tzw. luz, na zatrzymanie się, wsłuchanie się w siebie i skupienie na tym, co mi osobiście daje radość, ukojenie i pozwala odzyskać równowagę pomiędzy tym, czego potrzebuję ja, a tym, czego oczekują ode mnie inni. 
I najważniejsze rzeczy: naucznia się mówienia "nie" oraz katergorycznego ucinania lub, jeżeli nie ma innej możliwości, ograniczenia do minimum, wszelkich toksycznych relacji, które przyprawiają o ból głowy, brzucha i nie wnoszą niczego pozytywnego do mojego życia, infekując go zniechęceniem, marazmem i poczuciem bezsensu.  
     Kiedyś rada: "Rób tak, żeby Tobie było dobrze" stanowiłaby dla mnie ewidentny dowód na egoistyczne i samolubne podejście do życia. Ale kiedyś inaczej postrzegałam siebie, otaczający mnie świat i ludzi. A to kiedyś minęło 
i nie wróci. Rzeczywistość stawia przed nami coraz więcej wyzwań, wymagań 
i oczekiwań. Sprostanie temu wszystkiemu jest zadaniem karkołomnym. Nie jest możliwe, aby zadowolić wszystkich, aby na każdym polu wykazać się w 100 %. Możemy próbować. Żyć w ciągłym przekonaniu, że nie daliśmy z siebie wszystkiego, że nie zaangażowaliśmy się zbyt mocno w swoje obowiązki, że nie zrobiliśmy tego, czego oczekiwali od nas inni. Tylko po co? Po to, aby udowodnić swoją wartość w oczach innych? Po to, żeby zaspokoić swoje egiostyczne pragnienie bycia potrzebnym, niezastąpionym i niezbędnym? Po to, aby dopasować się do wizerunku, który narzucili nam inni? I po co to wszystko: zarzynanie się atakującymi z każdej strony oczekiwaniami i zbyt wysoko postawionymi poprzeczkami? Nie zrozumcie mnie źle, to nie chodzi o to, żeby być biernym obserwatorem rzeczywistości, albo pozbawionym celów, obowiązków i planów egoistą żyjącym w samolubnym poczuciu własnej wyjątkowości i niesamowitości, albo też zamartwiającym się wszystkim marudą z dołującym przekonaniem, że do niczego się nie nadaje, niczego nie potrafi i na nic nie zasługuje. Trzeba mieć cele, trzeba umieć być dla ludzi i świata, trzeba być empatycznym, trzeba mieć poczucie obowiązku, ale trzeba też znaleźć miejsce i czas dla siebie. W tym przekonaniu utwierdziła mnie także Moja Przyjaciółka, właśnie ta, dzięki której nie mam już nowotworu. Otóż ów mądra kobieta uświadomiła mi, że czasem trzeba zamknąć się na świat zewnętrzny, odpuścić, pobyć z sobą i to jest zupełnie naturalny proces, który pozwala na złapanie dystansu do siebie i innych, odzyskanie równowagi  emocjonalnej 
i własciwych proporcji między własnymi potrzebami i pragnieniami, 
a oczekiwaniami innych.
    Dlatego staram się być obowiązkowa, dobrze zorganizowana i odpowiedzialna. Chcę, żeby inni mogli na mnie polegać, ale nie zapominam też o tym, żeby wytyczać granice, których, nikt bez mojej zgody, nie może przekroczyć. I staram się być dla siebie dobra, wyrozumiała, kochająca i cierpliwa. Bo dzięki temu będę mogła być dobra, wyrozumiała, kochająca i cierpliwa dla innych. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Być kokietką, być kokietką...

I w tym oto wpisie wyjdzie ze mnie megiera, zazdrośnica i babsko wredne, które nie potrafi docenić  starań przedstawicielek płci pięknej zarówno w rzucaniu uroków na bogu ducha winnych i nieświadomych mężczyzn, ani wszelkich prób zwrócenia na siebie ich uwagi, ani nawet  kompleksowych i zmasowanych działań mających na celu uczynienia z nich potencjalnych wielbicieli, a wręcz czcicieli kobiecego piękna. Z racji tego, że matka natura poskąpiła mi filigranowej budowy ciała, wrodzonego uroku, wdzięku i subtelności, wychodząc zapewne z założenia, że limit tego typu przymiotów został wyczerpany wciągu trzech pierwszych miesięcy 1981 roku, od zawsze z zazdrością spoglądałam na koleżanki, których aparycja stanowiła kwintesencję kobiecości. A uczucie to potęgowało się z chwilą, kiedy takie idealne istoty potrafiły umiejętnie rozsiewać swój czar i urok na otaczających je chłopaków. Niestety, ja tak nigdy nie miałam i przyznaję, że przemawia teraz przeze mnie frustracja i poczucie kr...

Przewrotność losu

Kiedy byłam młoda i piękna, a było to jakieś 20 lat temu, myślałam, że nie ma nic lepszego niż poświęcić się karierze naukowej, a jeżeli już dane mi będzie założyć z kimś rodzinę, to zrobię to z mężczyzną, który wszystko zaplanuje, zorganizuje i będzie stał na straży bezpieczeństwa i dobrobytu tej najmniejszej komórki społecznej. O jakże wielką naiwnością się wykazałam w moim poprzednim wcieleniu! Jaką głupotą życiową byłam przepełniona i jakże niedojrzałym podejściem do realiów życiowych się kierowałam! Na szczęście jakiś palec boży wskazał mi inną drogę życiową i postawił na mojej drodze człowieka, który nauczył mnie niezależności, samodzielności i radzenia sobie ze wszystkim. Często psioczyłam w duchu na to, że muszę być "herszt-babiszonem" trzymającym w ryzach wszystkie codzienne sprawy, obowiązki i powinności, że nie mogę sobie pozwolić na beztroską egzystencję typu "leżę i pachnę", że muszę kopać się z życiem i brać się z nim za bary każdego dnia. Był to dl...

Moja porażka wychowawcza

Kiedy na świecie pojawiła się moja córeczka Dobrochna, oprócz wszechogarniającej radości, macierzyńskiej miłości i gotowości do trudów związanych z przeorganizowaniem dotychczasowego życia, pojawiło się dręczące pytanie o to, w jaki sposób ukształtować tą małą istotkę, aby wyrosła na mądrego człowieka, posiadającego poczucie własnej wartości, ale także mającego szacunek do innych ludzi, ich poglądów i odmienności. Przez prawie osiem rosła moja latorośl pod czujnym okiem kochających rodziców, otwartych na jej szalone pomysły, gotowych udzielić w każdej chwili ( nawet w środku nocy) odpowiedzi na pytania z każdej dziedziny nauki, nawet na te dotyczące teorii chaosu i próbujących wpoić jej podstawowe prawdy o życiu, o tym, że najważniejsza jest miłość, że trzeba ponosić konsekwencje swoich decyzji i że czasem jest trudno, ale nigdy nie wolno się poddawać. Otoczona miłością, zrozumieniem, otwartością, dopingowana, chwalona, gdy na to zasłużyła, karcona, kiedy wymagały tego okoliczności, a...