Lato w pełni... Słońce leniwie przesuwa się po niebie zapraszając do życia, radowania się i gromadzenia wspomnień, które zimową porą będą podtrzymywać na duchu i pozwolą przetrwać oczekiwanie na kolejne ciepłe dni. Dla mnie ten letni od zawsze był symbolem zamykania pewnych etapów, czekaniem na nowe, albo momentem kluczowym, po którym moje życie zmieniało się o sto osiemdziesiąt stopni. Lipce i sierpnie nie są dla mnie tylko synonimami wakacyjnej beztroski i słonecznego lenistwa, ale stanowią także symbol końca i początku, zmian i wyzwań. Odkąd sobie przypominam to zawsze w lecie działy się dla mnie rzeczy, które zmieniały wszystko - ślub, rozpoczęcie poważnej pracy, śmierć Bartka, informacja o nowotworze. W tym roku doszło kolejne: przyjęcie do rzeszowskiego liceum Dobrośki i widmo rozstania z nią majaczące całkiem wyraźnie na horyzoncie.... Ale tak to już w życiu jest... ciągłe końce i początki. To one nadają tempo dniom, to dzięki nim życie ma smak. Czasem gorzki, cierpki, ale czasem całkiem przyjemny i zupełnie nowy.
Końce są trudne... nawet bardzo. Koniec szkoły, studiów, koniec życia we dwoje. Nowy świat, który trzeba oswoić, nieznany ląd, po którym trzeba nauczyć się chodzić. Śmierć najbliższej osoby - początek trudnego procesu odnajdywania siebie w pustce i próby jej wypełnienia nowym - starym życiem. Takie końce, z perspektywy czasu były dla mnie początkiem nowych doświadczeń. Ale zanim do tego doszło, musiałam oswoić się z faktem, że pewne rzeczy nigdy nie wrócą, że to co było, stało się przeszłością, a nią nie warto żyć. Trzeba dać sobie czas, spokój i powolutku, każdego dnia otwierać się na nowe. Bo najgorsze co można zrobić, to być ciałem teraz, a sercem i duchem pośród tego, co się już wydarzyło i na co nie mamy żadnego wpływu. Dlatego każdy początek jest procesem, czasem mozolnym i długim, a czasem terapią szokową, która wywraca wszystko dookoła, budząc nas z letargu. Takim szokiem była dla mnie wiadomość o chorobie. Wstrząsnęło to mną w sposób mobilizujący i chyba dlatego nie dałam się pokonać złym myślom, które czasem mnie dopadały. Inaczej wyglądał początek przyjmowania do wiadomości faktu, że moja córka chce kontynuować naukę w innym mieście. Miałam na to czas praktycznie od momentu, kiedy poszła do pierwszej klasy. Przyzwyczajałam się do tego planu, chociaż miałam nadzieję, że nie będzie taka konsekwentna w swej decyzji. Na szczęście, Dobrośka trzymała się raz podjętej decyzji, a ja mogłam na spokojnie dorosnąć do jej wizji dalszej edukacji. I od września będę miała wolną chatę i w ogóle druga młodość mnie czeka! Żartuję! Przez pierwszy miesiąc będę zestresowana, jakbym to sama zaczynała naukę w nowej szkole, a może nawet bardziej...
Jest jeszcze jeden początek ważny dla mnie szczególnie. Prawie rok temu zaczęło się coś, co trwa nadal, chociaż mogło się w ogóle nie wydarzyć. A ja utwierdzam się w przekonaniu, że spotkanie tego człowieka, nie było przypadkowe i miało swój cel. I chociaż dzielą nas pewne rzeczy i odległości, jest obecny w moim życiu, sprawiając, że coraz wyraźniej widzę, jak wszystko wraca na właściwe miejsca, a ja odzyskuję coś, o czym chciałam zapomnieć.
Nie boję się końców. Chociaż wiem doskonale, jak mogą być bolesne. Ale wiem, że gdzieś tam zawsze czeka jakiś początek...
Komentarze