Przejdź do głównej zawartości

Pamiętać , to co dobre...



Kiedy trzy lata temu biegałam w pośpiechu załatwiając pogrzebowe formalności, skupiając się na tym wszystkim, co muszę załatwić i czemu sprostać, nie myślałam, że nadejdzie taki dzień, w którym spojrzę na odejście Bartka ze spokojem, nostalgią, że będę potrafiła wrócić do naszych wspólnych chwil ze spokojem, bez łez i żalu... Wczoraj była trzecia rocznica śmierci Bartka... Ten dzień zawsze będzie dla mnie szczególny. Od tego momentu zmieniło się wszystko... Dokładnie pamiętam ten dzień. Klatka po klatce, przesuwają się obrazy w moich wspomnieniach, każda godzina tego dnia naznaczona jest emocjami. Wczoraj, byłyśmy z córką na cmentarzu prawie, dokładnie o tej godzinie, o której, trzy lata temu, dowiedziałam się, że Bartek nie żyje. I tak wyglądał wczorajszy dzień... O tej godzinie stało się to, a o tej tamto... Ktoś powie, po co się katować takimi wspomnieniami? Po co wracać do tego, co boli, co wywołuje łzy i smutek? Po co? A po to, aby w tym dniu pozwalając sobie na smutek, płacz i emocje, dać sobie szansę na spokój w dniach, które mają nadejść. To taki dzień na oczyszczenie. Na wypłakanie się, na zrzucenie ciężaru, który kumuluje się w ciągu całego roku, każdego dnia bez Bartka. Postanowiłam, że ten dzień - 13 sierpnia - będzie takim katharsis, dzięki któremu będę mogła spokojnie przeżyć następny rok w spokoju, z nadzieją i radością. Wczoraj zrobiłam też coś, czego się bałam okrutnie i myślałam, że nigdy nie będę w stanie tego dokonać... Obejrzałam film z naszego wesela... Było to niezwykłe przeżycie... Najpierw potok łez i przejmująca tęsknota... Widzieć Bartka uśmiechniętego, z nadzieją i miłością w oczach... Widzieć nas razem... Ale potem uśmiechałam się z nostalgią, przypatrując się nam, takim młodym, pełnym miłości i szczęścia. Pamiętam, jak Dobrosia  miała 2-3 lata i oglądaliśmy wspólnie płytę z naszym ślubem i weselem. Bardzo się wtedy złościła, że jej tam nie było, a Bartek tłumaczył jej cierpliwie, że była, ale nie osobiście, tylko w naszych sercach. I właśnie takie momenty chcę pamiętać przede wszystkim w ciągu całego roku. Te dobre, wesołe, romantyczne, czułe i zabawne. Wracać do wspomnień, które niosą ukojenie. A tylko ten jeden dzień przeznaczyć na powrót do tego, co tak wywróciło nasze życie. 
 I chociaż minęły już trzy lata, z jednej strony mam wrażenie, jakby to było wczoraj, tak wyraźnie widzę wszystko, to co się działo i czuję te wszystkie emocje, ale z drugie strony, wiem doskonale, że ten czas, który już upłynął, przyniósł spokój, ukojenie i wyciszenie. Wyrwa w moim sercu pozostanie na zawsze, ale nie dałam się w nią wciągnąć i pogrążyć w żałości i zgorzknieniu i cierpieniu... Śmierć każdego, kto był nam bliski, kogo kochamy i kto był częścią naszego życia, jest przeżyciem niezwykle bolesnym i zmieniającym nasze życie nieodwracalnie. Ale ten ból i poczucie straty, nie mogą stać się głównymi bohaterami naszych dni... Musi być też czas na refleksję, na wyciszenie, na pogodzenie się z czymś, na co wpływu nie mamy i nigdy mieć nie będziemy. Nie wolno żyć przeszłością, ale wyłuskać z niej te wszystkie chwile, podczas których czuliśmy się wyjątkowo, cudownie i szczęśliwie. I z wdzięcznością, że dane nam było je przeżyć, pielęgnować w pamięci codziennie. 
    I gdybym wcześniej obejrzała film z naszego ślubu, płakałabym tylko z żalu, że Bartka nie ma już obok, a wczoraj płakałam przede wszystkim ze wzruszenia i z wdzięczności za to, że dane mi było przeżyć z  nim piękną, chociaż niełatwą, miłość, że mnie pokochał, że chciał dzielić ze mną życie i że dał mi tyle szczęścia. Dlatego nie boję się tego, co będzie. Nie zamykam się na życie. Nie zakotwiczę się w smutku i żalu, tylko z nadzieją i ciekawością czekam na każdy kolejny dzień, na spotkania z ludźmi, którzy wnoszą w moje życie światło i radość. Chcę po prostu układać swój świat na nowo, mając w pamięci to, co dobre...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Być kokietką, być kokietką...

I w tym oto wpisie wyjdzie ze mnie megiera, zazdrośnica i babsko wredne, które nie potrafi docenić  starań przedstawicielek płci pięknej zarówno w rzucaniu uroków na bogu ducha winnych i nieświadomych mężczyzn, ani wszelkich prób zwrócenia na siebie ich uwagi, ani nawet  kompleksowych i zmasowanych działań mających na celu uczynienia z nich potencjalnych wielbicieli, a wręcz czcicieli kobiecego piękna. Z racji tego, że matka natura poskąpiła mi filigranowej budowy ciała, wrodzonego uroku, wdzięku i subtelności, wychodząc zapewne z założenia, że limit tego typu przymiotów został wyczerpany wciągu trzech pierwszych miesięcy 1981 roku, od zawsze z zazdrością spoglądałam na koleżanki, których aparycja stanowiła kwintesencję kobiecości. A uczucie to potęgowało się z chwilą, kiedy takie idealne istoty potrafiły umiejętnie rozsiewać swój czar i urok na otaczających je chłopaków. Niestety, ja tak nigdy nie miałam i przyznaję, że przemawia teraz przeze mnie frustracja i poczucie kr...

Przewrotność losu

Kiedy byłam młoda i piękna, a było to jakieś 20 lat temu, myślałam, że nie ma nic lepszego niż poświęcić się karierze naukowej, a jeżeli już dane mi będzie założyć z kimś rodzinę, to zrobię to z mężczyzną, który wszystko zaplanuje, zorganizuje i będzie stał na straży bezpieczeństwa i dobrobytu tej najmniejszej komórki społecznej. O jakże wielką naiwnością się wykazałam w moim poprzednim wcieleniu! Jaką głupotą życiową byłam przepełniona i jakże niedojrzałym podejściem do realiów życiowych się kierowałam! Na szczęście jakiś palec boży wskazał mi inną drogę życiową i postawił na mojej drodze człowieka, który nauczył mnie niezależności, samodzielności i radzenia sobie ze wszystkim. Często psioczyłam w duchu na to, że muszę być "herszt-babiszonem" trzymającym w ryzach wszystkie codzienne sprawy, obowiązki i powinności, że nie mogę sobie pozwolić na beztroską egzystencję typu "leżę i pachnę", że muszę kopać się z życiem i brać się z nim za bary każdego dnia. Był to dl...

Moja porażka wychowawcza

Kiedy na świecie pojawiła się moja córeczka Dobrochna, oprócz wszechogarniającej radości, macierzyńskiej miłości i gotowości do trudów związanych z przeorganizowaniem dotychczasowego życia, pojawiło się dręczące pytanie o to, w jaki sposób ukształtować tą małą istotkę, aby wyrosła na mądrego człowieka, posiadającego poczucie własnej wartości, ale także mającego szacunek do innych ludzi, ich poglądów i odmienności. Przez prawie osiem rosła moja latorośl pod czujnym okiem kochających rodziców, otwartych na jej szalone pomysły, gotowych udzielić w każdej chwili ( nawet w środku nocy) odpowiedzi na pytania z każdej dziedziny nauki, nawet na te dotyczące teorii chaosu i próbujących wpoić jej podstawowe prawdy o życiu, o tym, że najważniejsza jest miłość, że trzeba ponosić konsekwencje swoich decyzji i że czasem jest trudno, ale nigdy nie wolno się poddawać. Otoczona miłością, zrozumieniem, otwartością, dopingowana, chwalona, gdy na to zasłużyła, karcona, kiedy wymagały tego okoliczności, a...