Przejdź do głównej zawartości

Walka byka z parowozem!

Ulubione stwierdzenie mojego taty, którym podsumowuje wszystko to, co jest z góry skazane na sromotną porażkę, stanowi podsumowanie ostatnich moich poczynań i kwintesencję mijającego tygodnia. Splot wszystkich wydarzeń ostatnich dni doprowadził mnie do tego, że zaczęłam wątpić w sens swoich poczynań na każdym polu. Nie chcę się użalać nad sobą, bo raczej pod tym względem trzymam  pion i nie próbuję wzbudzać współczucia, litości czy jeszcze innych tego typu odczuć, ale czasem czara goryczy się przelewa, limit  kopniaków zostaje w sposób znaczący przekroczony i mam wtedy ochotę wystrzelić się w kosmos.  Nie umiem, bowiem, odciąć się od idiotyzmów, którymi raczy mnie na każdym kroku rzeczywistość. Mój umysł nie ogarnia kretyńskich zachowań, którymi jestem bombardowana od rana do wieczora. Moja logika nie jest w stanie pojąć toku myślenia pewnych ludzi i sposobu  wartościowania przez nich kompetencji innych. Nie potrafię zrozumieć, w jaki sposób racjonalne i rzeczowe argumenty są uważane za nic nie wartą paplaninę rozhisteryzowanej kobiety, będącej zapewne przed okresem. Nie umiem zdystansować się od hipokryzji, włazidupstwa, pozerstwa, ignorancji i ego większego niż ustawa przewiduje. Nie potrafię udawać, że mnie to nie dotyka, nie denerwuje i nie wywraca mi wnętrzności. Przez takie negatywne bodźce mój światopogląd doznaje wstrząsu, a samoocena spada do zera. Wątpię w swoje umiejętności, wiedzę, doświadczenie i jakiekolwiek zdolności. Po co były mi studia, zarywane na naukę noce, po co ambicja, chęć udowodnienia, że jestem coś warta? Po co?!!! Skoro mogę to wszystko schować sobie w najgłębszą i  najciemniejszą część szafy, biurka czy po prostu d...y, bo teraz coś zupełnie innego ma wartość. Dyplom z filologii polskiej nijak się ma do profesury z cwaniactwa. 
Wiem, to taka moja chwila słabości i rozgoryczenie w stosunku do ludzi, przepisów, układów i reguł, z  którymi muszę jakoś funkcjonować, bez względu na to, czy pasują do mojego poczucia przyzwoitości i bez względu na to czy mają jakikolwiek sens. Ale jutro będzie nowy dzień... Jakoś się otrząsnę  z szoku, którego doznaję zawsze po takiej walce byka z parowozem.  Posklejam swoją samoocenę do kupy, zacisnę zęby, żeby mi się jakieś inwektywy nie wyrwały w nieodpowiednim momencie, podniosę głowę i przetrwam... I nie dam się!!! Po prostu i tak zwyczajnie się nie dam! Choćby na złość tym, którzy próbują mi za wszelką cenę udowodnić, że teraz liczą się tylko koneksje i dobra maska, pod którą można ukryć głupotę.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pozwolić listopadowi być listopadem

Jako że listopad nie należy do moich ulubionych miesięcy i wolałabym albo go przespać w wygodnym łóżku, albo wyjechać do jakiegoś skąpanego w słońcu i cieple zakątka świata, moja aktywność życiowa spada w tym czasie do minimum. Ograniczam się do wykonywania niezbędnych czynności, bez niepotrzebnych zrywów, gwałtownych ruchów, radykalnyh zmian i bez entuzjazmu. Po prostu wegetuję. Taki czas... Nie wiem czy wpływ ma na to fakt, że wychodząc z domu do pracy jest jeszcze ciemno, a wracając  już się zmierzcha, a listopadowe dni składają się tylko z pobudki i zasypiania? Czy może to ogólny marazm, wchodzenie w stan zimowania świata przyrody czy po prostu jakieś zmęczenie? Stwierdzam, że nie lubię listopada w tym roku i już. Po prostu.  Próbowałam się z nim zaprzyjaźnić. Naprawdę. Rozpalałam świece zapachowe, ale przyprawiały mnie o senność i ból głowy. A poza tym szybkość ich wypalania, nie szła w parze z szybkością uzupełniania zasobów, więc na dłuższą metę mało to ekonomiczny spos...

Przewrotność losu

Kiedy byłam młoda i piękna, a było to jakieś 20 lat temu, myślałam, że nie ma nic lepszego niż poświęcić się karierze naukowej, a jeżeli już dane mi będzie założyć z kimś rodzinę, to zrobię to z mężczyzną, który wszystko zaplanuje, zorganizuje i będzie stał na straży bezpieczeństwa i dobrobytu tej najmniejszej komórki społecznej. O jakże wielką naiwnością się wykazałam w moim poprzednim wcieleniu! Jaką głupotą życiową byłam przepełniona i jakże niedojrzałym podejściem do realiów życiowych się kierowałam! Na szczęście jakiś palec boży wskazał mi inną drogę życiową i postawił na mojej drodze człowieka, który nauczył mnie niezależności, samodzielności i radzenia sobie ze wszystkim. Często psioczyłam w duchu na to, że muszę być "herszt-babiszonem" trzymającym w ryzach wszystkie codzienne sprawy, obowiązki i powinności, że nie mogę sobie pozwolić na beztroską egzystencję typu "leżę i pachnę", że muszę kopać się z życiem i brać się z nim za bary każdego dnia. Był to dl...

Być kokietką, być kokietką...

I w tym oto wpisie wyjdzie ze mnie megiera, zazdrośnica i babsko wredne, które nie potrafi docenić  starań przedstawicielek płci pięknej zarówno w rzucaniu uroków na bogu ducha winnych i nieświadomych mężczyzn, ani wszelkich prób zwrócenia na siebie ich uwagi, ani nawet  kompleksowych i zmasowanych działań mających na celu uczynienia z nich potencjalnych wielbicieli, a wręcz czcicieli kobiecego piękna. Z racji tego, że matka natura poskąpiła mi filigranowej budowy ciała, wrodzonego uroku, wdzięku i subtelności, wychodząc zapewne z założenia, że limit tego typu przymiotów został wyczerpany wciągu trzech pierwszych miesięcy 1981 roku, od zawsze z zazdrością spoglądałam na koleżanki, których aparycja stanowiła kwintesencję kobiecości. A uczucie to potęgowało się z chwilą, kiedy takie idealne istoty potrafiły umiejętnie rozsiewać swój czar i urok na otaczających je chłopaków. Niestety, ja tak nigdy nie miałam i przyznaję, że przemawia teraz przeze mnie frustracja i poczucie kr...