Nie chcę być puzzlem

Lubię iść pod prąd. Nie wiem dlaczego tak mam. Skąd we mnie ta potrzeba podążania tylko mi znanymi ścieżkami? Skąd w mojej głowie tyle myśli niepospolitych i "nieuczesanych", a w ustach tyle słów niepopularnych i szorstkich czasem? Może tak było od zawsze, tylko wcześniej jakoś nie wypadało ujawniać siebie od tej nietowarzyskiej i mało rozrywkowej strony. Będąc wychowywaną na pokorną, ugrzecznioną i cichą osóbkę, stosunkowo niedawno przekonałam się, że taki model zupełnie, ale to zupełnie do mnie nie pasuje, a moja "barania", przekorna i krnąbrna natura stanowi mieszankę, którą trudno innym zaakceptować. Ale dobrze mi z tym. Nie zamierzam być puzzlem pasującym do układanki - idealnym, o gładkiej powierzchni i łagodnym obrysie. Bo bycie puzzlem jest nudne.
Ale nie zawsze tak myślałam. Był czas, kiedy pragnienie dopasowania się do otaczającej mnie układanki było tak silne, że robiłam wszystko, żeby się "wpasować". Poczucie przynależności do jakiejś grupy pojawia się, przecież, we wczesnym dzieciństwie i jest sukcesywnie pielęgnowane w okresie dorastania. Potrzeba akceptacji, nadawania na tych samych falach i możliwość przebywania w danej grupie daje poczucie bezpieczeństwa, wyrabia pewność siebie i rodzi więzi, które mogą stać się początkiem najwspanialszych przyjaźni. To wszystko ma swój sens o tyle, o ile nie zatracimy w tym wszystkim siebie samych, własnych poglądów, ocen, i subiektywnej interpretacji otaczającego nas świata. Znalezienie wspólnego języka z innymi osobami to nie to samo przecież, co włażenie im w szacowne cztery litery, byle tylko być zaakceptowanym, byle zasłużyć na ich sympatię i aprobatę. Dopasowywanie się na siłę, mając na względzie tylko to, czy ktoś nas polubi, jest niedojrzałe i świadczy o tym, że nasze poczucie własnej wartości jest na poziomie Rowu Mariańskiego, albo jeszcze niższym. Zrozumienie tego mechanizmu było dla mnie procesem długofalowym. Miałam takie momenty w życiu, że dopasowywanie się było moim jedynym celem. Ale im bardziej chciałam być zaakceptowana w jakimś otoczeniu, tym mocniej odczuwałam pewien dyskomfort. Moja wrodzona indywidualność i potrzeba alienacji, kłóciły się z ogólnie panującym wymogiem bycia zauważoną i lubianą. Jednak pewnego dnia zrozumiałam, że nie chcę być puzzlem, nie chcę zatracać siebie w imię złudnego poczucia akceptacji, fałszywego mniemania, że wszyscy mnie lubią. Nie chcę pasować idealnie każdemu i w każdej sytuacji. Nie chcę być nijaka, bez wyrazu, nie chcę wtapiać się w tło, zalewając się w jeden obraz z innymi puzzlami, gubiąc swoją niepowtarzalność i inność. Nie chcę, za wszelką cenę, walczyć o aprobatę innych, chowając swoje prawdziwe myśli, uczucia i poglądy. Wolę być outsiderem z własnego, świadomego wyboru niż żyć z poczuciem, że moje "puzzelstwo", im bardziej wydaje mi się dopasowane, tym mniej jest lubiane przez otoczenie. Ale do tego trzeba mieć twardą dupę, o której kiedyś pisałam oraz akceptację samego siebie. I nie chodzi mi tu wcale o jakiś narcyzm, samouwielbienie czy inne tego typu zachowania. Po prostu,  trzeba znać swoje mocne i słabe strony, umieć liczyć tylko na siebie i nie porównywać się z otaczającymi nas osobami. Nie jest to ani łatwe ani przyjemne. Posiadanie innego zdania i odmienne poglądy, niż otoczenie, ujawnianie swojej indywidualności, bez strachu o to, co sobie pomyślą ludzie wokół, jest dla mnie ważniejsze niż polityczna poprawność, a co za tym idzie, akceptacja i aprobata wszystkich, bez wyjątku. Nie zależy mi na sztucznych uśmiechach, pozornych przyjaźniach i płytkich relacjach. Ci, na których mi zależy, są moimi przyjaciółmi właśnie dlatego, że mam swoje zdanie, że nie chyboczę się, jak chorągiewka na wietrze, że mówię to, co myślę, a jak nic nie mówię, to nie znaczy wcale, że coś mnie nie obchodzi.
Nie mam potrzeby bycia lubianą przez wszystkich, nie zabiegam o to i szczerze przyznaję - wolę być jak kamyk, który uwiera stopę, jak drzazga wbita w palec, która przeszkadza, jak wystająca płyta chodnika, o którą można się potknąć, niż puzzlem, który bez innych elementów układanki jest niepotrzebny. Wolę drażnić, przeszkadzać, irytować i denerwować, niż być nijaka, bez wyrazu i smaku.  A Ci, z którymi jest mi po drodze, doskonale wiedzą, że nie pasuję do żadnej układanki i nie dam się dobrowolnie do żadnej dopasować.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Być kokietką, być kokietką...

Przewrotność losu

Książkowe drogowskazy