Przejdź do głównej zawartości

"Prostota" męskości

Nie jestem wojującą feministką, daleko mi do tych szalejących podpalaczek staników, (zwłaszcza, że tę część damskiej garderoby uwielbiam i uważam, że jest ona fantastycznym atrybutem kobiecości, podnoszącym nie tylko biust, ale przede wszystkim poziom seksapilu i pewności siebie). Nie identyfikuję się z grupami radykalnymi w swej wymowie, jeżeli chodzi o rolę płci pięknej w życiu społecznym i politycznym, wychodząc z założenia, że każdy powinien robić to, co kocha, co go uszczęśliwia i daje spełnienie, bez względu na to, co ma między nogami.  Nie chcę być facetem w spódnicy, ale, niestety, czasem bywam. Dlaczego? Powód jest prosty - mężczyznom, których spotykam na co dzień, brakuje... hm, męskości. Tej męskości, przejawiającej się nie w sile fizycznej i wyglądzie (chociaż tutaj można byłoby podyskutować przyglądając się niektórym osobnikom), ale w sposobie postępowania, zdecydowaniu, umiejętności podejmowania decyzji i ponoszeniu ich konsekwencji. Męskości przejawiającej się w byciu kimś w kim kobieta dostrzeże kogoś wartego zainteresowania, kogoś przy kim może czuć się bezpiecznie, kto będzie oparciem, ale i kimś, kto ma ambicje, cele i marzenia, i dąży do ich zrealizowania. Kiedyś pisałam o przywiędłej męskości, o tym, że my kobiety, zawłaszczając coraz więcej z tej tzw. męskiej strefy wpływów, pozbawiamy facetów ich tego męskiego pierwiastka. Temat ten wrócił do mnie, jak bumerang, ponieważ chcąc pokazać otaczającym mnie mężczyznom, że nie chcę z nimi walczyć, odbierać czegokolwiek z ich męskości, doprowadziłam do tego, że zostałam pozostawiona sama sobie. Skoro, bowiem, tak świetnie sobie radzę bez męskiego wsparcia, to dlaczego tak nie miałoby być już zawsze? Kilka sytuacji zmusiło mnie to przyjrzenia się otaczającym mnie facetom bardziej wnikliwie... A okazji ku tym obserwacjom miałam wiele, na przykład taka oto prozaiczna sytuacja z ostatniego piątku: mówię mojemu małżonkowi, że trzeba wytrzepać dywany (w ilości dwóch, o niewielkich rozmiarach, ale za to napakowanych rocznym kurzem). A wiecie co on na to? Otóż rzekł mi, że trzeba to przemyśleć!!! No, nie wierzę! Poślubiłam myśliciela, filozofa, który każdy aspekt rzeczywistości musi przeanalizować. A zwłaszcza tak spektakularną i niecodzienną czynność, jak trzepanie dywanów. Uniesiona jego głębokimi przemyśleniami pochwyciłam nieszczęsne dywany i z lekkością nimfy wyniosłam je przed blog. Z siłą, której nie powstydziłby się sam Pudzianowski, wytrzepałam je dokładnie, dając upust frustracji. Po tej, oczyszczającej umysł, aktywności fizycznej, triumfalnie wniosłam je do mieszkania, by z wyniosłą miną kobiety samodzielnej, rozłożyć je w pokojach. A facet nadal analizował sytuację... Dałam radę, a co by nie! Tylko od czego mam na stanie faceta, który też powinien dawać radę. A tymczasem obok mnie egzystuje mężczyzna, który ucieka do swojego schronu zbudowanego z nieporadności, niezdecydowania, braku konsekwencji, z nadmiernego analizowania, interpretowania i gdybania. Ale ta przypadłość dopadła, niestety, wielu przedstawicieli męskiego rodu. Zdaję sobie sprawę z tego, że to my, kobiety, doprowadziłyśmy do takiego stanu, poprzez ciągłe udowadnianie swojej siły, samodzielności i bycia niezastąpionymi. A to się mści, na nas. Bo odkąd silne, męskie ramię nie jest nam potrzebne, nie dziwmy się, że rozmiękło ono do konsystencji ciepłej kluchy.  Skoro chcemy być niezależne i samodzielnie podejmować decyzje, nie miejmy im za złe, że ich ulubionym słowem stało się "nie wiem". Skoro z całych sił pragniemy realizować swoje ambicje, nie złośćmy się, że faceci za nami nie nadążają.
Natura wykombinowała sobie podział na kobietę i mężczyznę. Nie bez powodu. Mamy się uzupełniać, a nie ze sobą walczyć, spychać do narożnika, udowadniać swoją wyższość czy cokolwiek innego. Nie odbierajmy mężczyznom ich męskości. Niech pokażą swoją moc. Gdy sytuacja tego wymaga, pozwólmy im walnąć pięścią w stół, gdy poniesie ich fantazja dajmy się"spacyfikować" i zanieść na rękach do sypialni. Niech będą nieokrzesani, nieobliczalni, trochę dzicy i nieudomowieni. Ale nie wyręczajmy ich we wszystkim, bo stworzymy sobie pseudo-facetów, którzy wprawdzie, będą wyglądać jak mężczyźni, ale ich zachowanie odbierze nam atrybuty kobiecości.
Dlatego, korzystając, z faktu, że wyżyłam się intelektualnie, dzisiaj wieczorem dam mojemu mężczyźnie szansę na pokazanie się, nie od strony myśliciela i filozofa, ale od tej dzikiej i nieokrzesanej... dzisiaj on szaleje w kuchni, a ja leżę i pachnę hihihi.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Być kokietką, być kokietką...

I w tym oto wpisie wyjdzie ze mnie megiera, zazdrośnica i babsko wredne, które nie potrafi docenić  starań przedstawicielek płci pięknej zarówno w rzucaniu uroków na bogu ducha winnych i nieświadomych mężczyzn, ani wszelkich prób zwrócenia na siebie ich uwagi, ani nawet  kompleksowych i zmasowanych działań mających na celu uczynienia z nich potencjalnych wielbicieli, a wręcz czcicieli kobiecego piękna. Z racji tego, że matka natura poskąpiła mi filigranowej budowy ciała, wrodzonego uroku, wdzięku i subtelności, wychodząc zapewne z założenia, że limit tego typu przymiotów został wyczerpany wciągu trzech pierwszych miesięcy 1981 roku, od zawsze z zazdrością spoglądałam na koleżanki, których aparycja stanowiła kwintesencję kobiecości. A uczucie to potęgowało się z chwilą, kiedy takie idealne istoty potrafiły umiejętnie rozsiewać swój czar i urok na otaczających je chłopaków. Niestety, ja tak nigdy nie miałam i przyznaję, że przemawia teraz przeze mnie frustracja i poczucie kr...

Przewrotność losu

Kiedy byłam młoda i piękna, a było to jakieś 20 lat temu, myślałam, że nie ma nic lepszego niż poświęcić się karierze naukowej, a jeżeli już dane mi będzie założyć z kimś rodzinę, to zrobię to z mężczyzną, który wszystko zaplanuje, zorganizuje i będzie stał na straży bezpieczeństwa i dobrobytu tej najmniejszej komórki społecznej. O jakże wielką naiwnością się wykazałam w moim poprzednim wcieleniu! Jaką głupotą życiową byłam przepełniona i jakże niedojrzałym podejściem do realiów życiowych się kierowałam! Na szczęście jakiś palec boży wskazał mi inną drogę życiową i postawił na mojej drodze człowieka, który nauczył mnie niezależności, samodzielności i radzenia sobie ze wszystkim. Często psioczyłam w duchu na to, że muszę być "herszt-babiszonem" trzymającym w ryzach wszystkie codzienne sprawy, obowiązki i powinności, że nie mogę sobie pozwolić na beztroską egzystencję typu "leżę i pachnę", że muszę kopać się z życiem i brać się z nim za bary każdego dnia. Był to dl...

Moja porażka wychowawcza

Kiedy na świecie pojawiła się moja córeczka Dobrochna, oprócz wszechogarniającej radości, macierzyńskiej miłości i gotowości do trudów związanych z przeorganizowaniem dotychczasowego życia, pojawiło się dręczące pytanie o to, w jaki sposób ukształtować tą małą istotkę, aby wyrosła na mądrego człowieka, posiadającego poczucie własnej wartości, ale także mającego szacunek do innych ludzi, ich poglądów i odmienności. Przez prawie osiem rosła moja latorośl pod czujnym okiem kochających rodziców, otwartych na jej szalone pomysły, gotowych udzielić w każdej chwili ( nawet w środku nocy) odpowiedzi na pytania z każdej dziedziny nauki, nawet na te dotyczące teorii chaosu i próbujących wpoić jej podstawowe prawdy o życiu, o tym, że najważniejsza jest miłość, że trzeba ponosić konsekwencje swoich decyzji i że czasem jest trudno, ale nigdy nie wolno się poddawać. Otoczona miłością, zrozumieniem, otwartością, dopingowana, chwalona, gdy na to zasłużyła, karcona, kiedy wymagały tego okoliczności, a...