Dlaczego moje wiersze są smutne?

Wczoraj dostałam maila i takie oto słowa  ukazały się moim oczom:
 "Przeczytałam Pani wiersze i jestem zasmucona, mało w nich radości, dużo pesymizmu, a przecież jest Pani wspaniałą dziewczyną, urodziwą, córeczka jest śliczna, jest pani młoda/ bardzo zazdroszczę/ dlatego proszę o wiersz pełen dobrych myśli,  całe te trudne życie przed Panią, jutro będzie TEN DOBRY DZIEŃ!!" 
Ich autorka (Pani Danusiu, dziękuję za temat do kolejnego wpisu i jednocześnie przepraszam za posiłkowanie się Pani słowami) poruszyła dosyć osobliwy aspekt: jak postrzegają mnie Ci, którzy czytają moje wpisy, a zwłaszcza te, w których pokazuję  moją liryczną naturę? Pomijam tu kwestie urodziwości  (rzecz gustu) młodości  (mam już swoje lata) i posiadania ślicznej córeczki (to oczywista oczywistość), ale skupiłam się na obrazie mojej osoby, który chcąc czy nie chcąc, tworzy się w głowach odbiorców moich tekstów. 
Przyjrzałam się tym moim wierszom okiem potencjalnego czytelnika i ukazała mi się postać owiana smutkiem, tęsknotą i samotnością. Borykającą się z wątpliwościami i sercowymi rozterkami, nieszczęśliwą, a chwilami zgorzkniałą. Jednym słowem: desperatka. I to na jakimś olbrzymim życiowym zakręcie. Kobieta głęboko zraniona, zagubiona, która pragnie odrobiny uczucia, atencji, spełnienia. Ale to tylko kreacja podmiotu lirycznego, wytwór mojej poetyckiej wyobraźni, obraz malowany uczuciami nie tylko własnymi, ale także tych, którzy są mi bliscy. I żeby było jasne: to obraz podkoloryzowany, malowany specjalnie dobieranymi słowami i przefiltrowany przez tzw. ars poetica. Ten smutny, ciemny i samotny podmiot liryczny to nie jestem cała ja. 
Moje pisanie jest różnorodne, ale zdaję sobie sprawę z tego, że poetycko wypowiadam się mroczniej i bardziej depresyjnie, powiedziałabym nawet, że niekiedy dekadencko. Wynika to z wielu powodów... dekadentyzmem jestem zafascynowana i fascynacja ta przyczyniła się nawet do uzyskania tytułu magistra (napisałam pracę na temat: "Pesymizm, dekadentyzm, alienacja. Ewolucja postawy wobec świata na przykładzie "Bez dogmatu" Henryka Sienkiewicza, "Śmierci" Ignacego Dąbrowskiego i wybranych opowiadań Bruna Schulza"), a smutek i pewnego rodzaju samotność mam wpisane w naturę. 
Ci, którzy mnie znają, którzy ze mną przebywają i muszą znosić moją obecność, wiedzą, że na co dzień jestem sarkastyczna, ironiczna i "ciężkostrawna". Potrafię zarażać dobrym humorem i śmiać się, zwłaszcza z siebie. Jestem silna, zdecydowana, często zdystansowana i chłodna. Tego wymaga ode mnie codzienność. Dobrze mi z tym, bo to taka moja tarcza przed złośliwością, zazdrością i bezczelnością otaczającego mnie świata. Nie będę przecież z wrażliwością i subtelnością brać udziału w codziennych utarczkach, ani tym bardziej otwierać się na ludzi, dla których moralność, dobroć i bezinteresowna życzliwość to słowa o obcym znaczeniu. Nie chcę także epatować poetyckością, lirycznością i swoistym uduchowieniem, ponieważ nie jest moim zamiarem bycie mimozą, którą można urazić brzydkim słowem czy gestem, która odczuwa, najmniejszy nawet, przejaw jakichkolwiek negatywnych wpływów i która ucieka przed niesprzyjającymi okolicznościami, nie pozwalającymi jej na bycie sobą. Uśmiecham się, kiedy chcę, a nie kiedy muszę, płaczę, gdy nikt nie widzi, jestem twardą babą, bo tego wymaga rzeczywistość, a artystyczną naturę zostawiam w cieniu i nie brukam jej codzienną zwyczajnością, pospolitością spraw i nijakością dziejącego się obok mnie dnia. Swoją wrażliwość chowam głęboko i pozwalam jej na przetwarzanie rzeczywistości według jej prawideł, w ciszy i spokoju, w oddaleniu od zawieruchy codziennych zmagań i problemów. Kiedy przychodzi odpowiedni czas, skumulowane we mnie uczucia, przeżyte historie, skrzętnie chowane pragnienia i myśli układają się w słowa i wymykają mi się na papier. To jest chwila, mgnienie czasu, w którym utrwalam w słowach to wszystko, co tak łatwo umyka, ulatuje i staje się wspomnieniem. To swoiste zaklinanie czasu, zamykanie ulotności, zapisywanie siebie, takiej, jakiej nikt nie widzi na co dzień. A smutek bierze się z przemijalności, z faktu, że pewne rzeczy nie wrócą, chociaż tak bardzo się tego pragnie. Dlatego utrwalam to, czego nie widać, zapisuję przeszłość, maluję wspomnienia... A, że smutkiem wieje od moich wierszy? Cóż... czasem będąc szczęśliwym człowiekiem tęskni za tym, co było, albo marzy o tym, co by mogło się wydarzyć...


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Być kokietką, być kokietką...

Przewrotność losu

Książkowe drogowskazy