Przejdź do głównej zawartości

Dlaczego czasem warto być zimną suką?

Osiem lat temu wprowadziliśmy się z mężem do naszego małego, ale własnego mieszkania. Ja, jak przystało na miłą, grzeczną, ułożoną i dobrze wychowaną dziewczynę , chciałam mieć dobre kontakty z sąsiadami. Jednak był mały szkopuł. Remont. Dudnienie wiertłami i ekipa remontowa hałasująca na klatce schodowej nie wszystkim przypadła do gustu, pomimo wcześniejszej informacji, że takie ekscesy mogą mieć miejsce. Sąsiadce z piętra niżej nie było to w smak zupełnie, czemu dała wyraz bardzo żywiołowo i emocjonalnie. Moja reakcja? Wyrzuty sumienia, pewnego rodzaju dyskomfort psychiczny i chęć jakiegoś zadośćuczynienia, tak brutalnie potraktowanej przez nowych lokatorów, sąsiadce. Z czasem nasze wzajemne relacje ułożyły się w sposób zadowalający obie strony i może trwałoby to nadal, gdyby nie jedna sytuacja, która sprawiła, że wyszła ze mnie zimna, zła i okrutna suka. Było to grudniowe, sobotnie popołudnie. Musiał być to okres przedświatecznej j gorączki sprzątania, pucowania, odkurzania i polerowania wszystkiego, co tylko można było poddać tego typu czynnościom, bo właśnie wieszałam firanki, kiedy nagle do naszego mieszkania wpadła sąsiadka i bez żadnych ceregieli biegała od pokoju do pokoju sprawdzając temperaturę kaloryferów. Pomijam fakt, że powinna wyjaśnić powód wizyty czy chociaż zapytać o zgodę na tego typu czynności i uzyskawszy od nas odpowiedź, mniej lub bardziej dla niej satysfakcjonującą, grzecznie opuścić nasze terytorium. Ale w momencie, kiedy naruszyła naszą prywatność,  poprzez wścipskie obserwowanie wyposażenia naszych czterech kątów szkalując w międzyczasie imię pozostałych sąsiadów,  moje dobre wychowanie trafił szlag. Nie zważając na atmosferę zbliżających się świąt i próbującego rozładować gęstniejącą atmosferę mojego męża, głosem nieznoszącym sprzeciwu wyprosiłam intruza na klatkę schodową, głośno podkreśliłam, że nie mam czasu na jałowe dyskusje i z hukiem zamknęłam drzwi. Potem duszkiem wypiłam puszkę piwa i stwierdziłam, że właśnie zakończyłam etap dobrych stosunków sąsiedzkich z tą panią. Mąż mój patrzył na mnie zdziwiony, jakby wiedział mnie pierwszy raz w życiu, córka skarżyła się telefonicznie babci, że matka właśnie wygoniła sąsiadkę z mieszkania, a ja miałam dziką wręcz satysfakcję, że pokazałam swoje "mroczne" oblicze. Była to dla mnie zupełnie nowa sytuacja, ponieważ wcześniej na takie zachowania, jakie zaprezentowała sąsiadka, reagowałam grzecznie ( nie wypadało przecież inaczej), bez unoszenia się (dyplomacja dobra na wszystko), a przede wszystkim chowałam się w sobie i cichutko czekałam na rozwój sytuacji. Ale zrozumiałam wreszcie, że tak być nie może. Coś we mnie pękło i na świat wyszło moje "sucze" oblicze, które przez tyle lat ukrywało się pod maską przykładności i uprzejmości. Zdziwiłam się, że tak umiem, że potrafię głośno powiedzieć, co myślę i nie zważać na to, co sobie  ktoś o mnie pomyśli, że nie bawię się w grzecznościowe formułki tylko " walę" obuchem prosto w głowę. Cieszę się, że znalazłam w sobie siłę do tego, żeby powiedzieć dobitnie i głośno "nie" , kiedy coś mi się nie podoba lub nie chcę czegoś zrobić. Konfrontacja z sąsiadką stała się dla mnie lekcją, która nauczyła mnie, że czasem trzeba być tą złą, że od czasu do czasu należy pokazać pazury i kły, żeby nie dać sobie wejść na głowę, nie pozwolić się stłamsić i sobą pomiatać. Czasem trzeba po prostu być suką, żeby inni zaczęli traktować Cię poważnie.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Sześć lat później

Tego dnia nie zapomnę nigdy. I o tej porze roku, już zawsze będę wracać do momentu, w którym zmieniło się wszystko. Nie wymarzę wspomnień, chociaż o wielu rzeczach chciałabym zapomnieć. Nie odetnę się od tego, co było, bo to część mnie... I pamiętam każdego dnia o wielkiej miłości, której dane mi było doświadczyć, o miłości, której nic ani nikt nie zastąpi. *** wszystko mija tylko ta tęsknota wraca nieproszona toczy się łzą po policzku  wyziera z wyblakłego dnia oprósza szarością wschód słońca jestem tu nadal bez ciebie niczym ptak śniący o nieboskłonie niczym ptak w klatce *** szukam ciebie zadzieram głowę podnoszę wzrok ku niebu krzykiem wołam do ciebie gdzie jesteś dlaczego słyszę tylko ciszę chcę cię czuć przy sobie potrzebuję twojego ramienia niech odgrodzi mnie  od pustki mego serca czy spoglądasz na moją nieudolną  próbę trwania nie słyszę nie czuję nie widzę  ciebie nie chcę żeby nie było niczego *** nie znam zaklęcia które mogłoby zawrócić czas nie mam mocy ...

Pozwolić listopadowi być listopadem

Jako że listopad nie należy do moich ulubionych miesięcy i wolałabym albo go przespać w wygodnym łóżku, albo wyjechać do jakiegoś skąpanego w słońcu i cieple zakątka świata, moja aktywność życiowa spada w tym czasie do minimum. Ograniczam się do wykonywania niezbędnych czynności, bez niepotrzebnych zrywów, gwałtownych ruchów, radykalnyh zmian i bez entuzjazmu. Po prostu wegetuję. Taki czas... Nie wiem czy wpływ ma na to fakt, że wychodząc z domu do pracy jest jeszcze ciemno, a wracając  już się zmierzcha, a listopadowe dni składają się tylko z pobudki i zasypiania? Czy może to ogólny marazm, wchodzenie w stan zimowania świata przyrody czy po prostu jakieś zmęczenie? Stwierdzam, że nie lubię listopada w tym roku i już. Po prostu.  Próbowałam się z nim zaprzyjaźnić. Naprawdę. Rozpalałam świece zapachowe, ale przyprawiały mnie o senność i ból głowy. A poza tym szybkość ich wypalania, nie szła w parze z szybkością uzupełniania zasobów, więc na dłuższą metę mało to ekonomiczny spos...

Przewrotność losu

Kiedy byłam młoda i piękna, a było to jakieś 20 lat temu, myślałam, że nie ma nic lepszego niż poświęcić się karierze naukowej, a jeżeli już dane mi będzie założyć z kimś rodzinę, to zrobię to z mężczyzną, który wszystko zaplanuje, zorganizuje i będzie stał na straży bezpieczeństwa i dobrobytu tej najmniejszej komórki społecznej. O jakże wielką naiwnością się wykazałam w moim poprzednim wcieleniu! Jaką głupotą życiową byłam przepełniona i jakże niedojrzałym podejściem do realiów życiowych się kierowałam! Na szczęście jakiś palec boży wskazał mi inną drogę życiową i postawił na mojej drodze człowieka, który nauczył mnie niezależności, samodzielności i radzenia sobie ze wszystkim. Często psioczyłam w duchu na to, że muszę być "herszt-babiszonem" trzymającym w ryzach wszystkie codzienne sprawy, obowiązki i powinności, że nie mogę sobie pozwolić na beztroską egzystencję typu "leżę i pachnę", że muszę kopać się z życiem i brać się z nim za bary każdego dnia. Był to dl...