Dlaczego mój mąż jest lepszą matką dla naszej córki?

To dziwne pytanie zrodziło się w mojej głowie po wczorajszej, wieczornej rozmowie z córką, kiedy to zostałam zaatakowana pytaniem o to, czy to naprawdę Święty Mikołaj przynosi prezenty? Nie powiem, żebym nie była zaskoczona, nie tyle czasem, kiedy zostało ono zadane (wiosna, zieleń za oknem i odliczanie tygodni do upragnionych wakacji), ale tonem, który nie dopuszczał żadnego matactwa z mojej strony w tym temacie. Jako, że byłam sama na placu boju (mąż już udał się w stan spoczynku i wolałam go nie wybudzać, ponieważ konwersacja z nim w stanie nagłego przebudzenia nie należy do najsensowniejszych), przyjęłam na tzw. klatę pytanie i postarałam się udzielić jakiejś dyplomatycznej, ale zaspokajającej ciekawość mojej latorośli, odpowiedzi. Pisząc o tym, nie chcę opisywać pokrętnego toku myślenia spanikowanej matki, ale pragnę zwrócić uwagę na to, co mnie uderzyło, co mną wstrząsnęło. Otóż, po pierwsze moje dziecko dorasta, dojrzewa, a ja opowiadając jej o tym, że to rodzice, dziadkowie, wujkowie i ciocie kupują prezenty i bawią się w szopkę pt. "Mikołaj", pozbawiłam moją córkę jednego z kilku wspaniałych elementów dzieciństwa, odczarowałam magiczny świat i wprowadziłam ją na ścieżkę dorosłości, pozbawioną wiary w spełniającego marzenia pana z białą brodą i całym sztabem elfów.  A po drugie, uświadomiłam sobie to, że gdyby na moim miejscu był wtedy mąż, zachowałby więcej spokoju i subtelnie oraz delikatnie odpowiedziałby na to pytanie w taki sposób, by nie pozbawić Dobruśki tej wiary. Ale trafiło na mnie. Niestety. I wyszła ze mnie jędza okrutna, która własne dziecko pozbawia złudzeń, wzbudza w nim rozczarowanie i pewnego rodzaju zawód. Ale jak ma tak nie być, skoro Dobruśka lepiej dogaduje się z ojcem, skoro z nim ma lepszy kontakt i mocniejszą nić porozumienia. A dlaczego tak jest? Odpowiedzi na to pytanie są proste, ale trzeba ich szukać w przeszłości, w początkach mojego bycia mamą. Bo ja, świeżo upieczona mama, po powrocie ze szpitala, najpierw ogarnęłam mieszkanie, potem nakarmiłam i  uśpiłam dziecko, a następnego dnia, jak gdyby nigdy nic, wyszłam z domu na zakupy, żeby pobyć sam na sam ze sobą, zostawiając dziecko pod opieką, zakochanego w córeczce, tatusia. Bo ta oto matka, po ok. dwóch miesiącach od porodu, poszła sobie popracować, przegapiając pierwszy uśmiech Dobrusi, pierwsze próby gaworzenia i pierwsze słowo. Bo w końcu, ta oto matka, nie potrafiła skupić się przez kilka miesięcy tylko na byciu matką, tylko próbowała być i kobietą pracującą, i perfekcyjną panią domu i matką na 1/4 etatu, bo przecież chciała jeszcze mieć trochę czasu tylko dla siebie. Osiem lat temu myślałam, że świetnie sobie radzę, że ogarniam wszystko, a moja córka ma szczęście, bo ma szczęśliwą matkę. Bzdura najbardziej bzdurna na świecie! Przegapiłam najważniejsze momenty w życiu małego człowieczeka, momenty, które nigdy się nie powtórzą i których, jako matka już nie doświadczę. Za to szansę tę dostał mój małżonek, który okazał się być lepszą matką niż ja. Nie chodzi tylko o to, że świetnie radził sobie z przygotowaniem mleka, przewijaniem, usypianiem, uspokajaniem podczas ząbkowania, czy zajmowaniem się młodą w porach nocnych. Chodzi o to, że zbudował między sobą a Dobruśką niezwykłą więź, która teraz przejawia się w ich wspólnych zabawach, słuchaniu muzyki, zamiłowaniu do Pana Kleksa, jednoczesnym łapaniu tzw. "głupawki", czy chociażby w świetnym dogadywaniu się i wspólnych pasjach. To on potrafi swoją łagodnością i spokojem ujarzmić niepokorny charakter córki. Ja tego nie umiem. Brak mi tej cierpliwości i łagodności, które powinny być atrybutem dobrej matki. Ja potrafię wymagać, żądać, rozkazywać, stawiać warunki, wytyczać granice i wybuchać emocjonalnie, kiedy brak mi racjonalnych argumentów, żeby dotrzeć do tej mojej latorośli. Ale uczę się. Próbuję nadrabiać stracony czas i być obecna w życiu mojego dziecka na 100%. Nie mam na to zbyt wielu lat, bo niedługo Dobruśka będzie nastolatką i wtedy  bycie dobrą matką może ograniczyć się tylko do tego, żeby nie przeszkadzać, nie wtrącać się i nie marudzić. Mam nadzieję, że zdążę...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Być kokietką, być kokietką...

Przewrotność losu

Książkowe drogowskazy