Przejdź do głównej zawartości

Egoistka

Mam jedno dziecko. Wyczekane, wytęsknione, a przede wszystkim zaplanowane. Biorąc pod uwagę fakt, że będąc w tzw. kwiecie wieku, nie zakładałam nawet potencjalnej możliwości bycia matką, uważam, że jest to sukces. Na pytania rodziny i znajomych, kiedy będzie druga pociecha, odpowiadam, że nie będzie. Uwielbiam wtedy patrzeć na te zdziwione miny, na tę dezaprobatę, kręcenie głowami z politowaniem i niedowierzaniem. Słyszę za plecami głosy, że unieszczęśliwiamy Dobruśkę, bo bycie jedynaczką to największa tragedia, jaka może spotkać dziecko, że wychowujemy ją na egoistkę, samolubną istotę nie potrafiącą dzielić się z innymi, że nie myślimy o tym, że jak zabraknie mnie i męża, będzie skazana na samotność... Może trochę uogólniam i myślę stereotypami, ale sens rad wszystkich "życzliwych " do tego się właśnie sprowadza. Jeśli chodzi o wychowanie jedynaczki - nie chowamy jej pod kloszem, uczymy empatii, tego, by dzielić się z innymi. Dobruśka nigdy nie wykorzystywała tego, że jest jedynym dzieckiem, i że z tego tytułu wszystko jej się należy. Uczymy ją szacunku do innych, tolerancji i wpajamy, że każda decyzja niesie ze sobą konsekwencje. Nie chronimy jej przed rozczarowaniami, ale staramy się zbudować w niej pewność, że ma wokół siebie ludzi, którzy zawsze jej pomogą, nie tylko nas, rodziców, ale także dziadków, ciocie i wujków. Był taki moment, że wypominała nam brak rodzeństwa, że męczyła nas pytaniem dlaczego? Odpowiadałam, że jak przyjdzie odpowiedni moment, to może się pojawi jakiś braciszek albo siostrzyczka. Ale się nie pojawi. Ja to wiem i nie zmieniam zdania. Mój mąż, na szczęście, myśli podobnie, a Dobruśce przeszła ochota na posiadanie rodzeństwa. Jestem egoistką, zdaję sobie doskonale z tego sprawę. Mam odchowane dziecko, które za kilka lat wyfrunie z domu, a ja... cóż zostanę ze swoimi pasjami, planami i swoim życiem. Nie mam w sobie potrzeby posiadania kolejnego dziecka, nie tęsknię za byciem w błogosławionym stanie, za porodem (za tym żadna kobieta nie tęskni), za "dochodzeniem" do siebie po ciąży, odnajdywaniem siebie pomiędzy pieluchami, kaszkami, kąpielami, ząbkowaniem i nieprzespanymi nocami. Zakosztowałam tej przyjemności, urodziłam, wychowuję i wystarczy. Nie chcę powtórki z rozrywki, bo nie mam w sobie potrzeby realizowania siebie jako matka kolejnego potomka. Koniec i kropka. Oczywiście, cieszę się z tego, że moje znajome powiększają swoje rodziny. Widzę to szczęście w ich oczach i jestem szczęśliwa razem z nimi. Ale mam też świadomość, że ja już tego nie potrzebuję. Ktoś pewnie stwierdzi, że jestem wygodna, że idę na łatwiznę. Ma prawo, a ja się z tym zgodzę. Ale pragnę podkreślić, że to moje życie, a decydując się na urodzenie jednego dziecka nikomu (a przede wszystkim zainteresowanym moim życiem) nie obiecywałam, że będą następne. Każda z kobiet ma prawo do tego, żeby żyć po swojemu, realizować się w tym życiu na różnych polach i w różnych rolach. Moją rolą, na pewno, nie jest bycie matką gromadki dzieci, a realizować siebie mogę poprzez pracę i robienie tych wszystkich rzeczy, które dają mi radość i spełnienie. Rzeczy, które sprawiają, że moja jedyna córka ma przy sobie szczęśliwą matkę, i w dodatku, egoistkę.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pozwolić listopadowi być listopadem

Jako że listopad nie należy do moich ulubionych miesięcy i wolałabym albo go przespać w wygodnym łóżku, albo wyjechać do jakiegoś skąpanego w słońcu i cieple zakątka świata, moja aktywność życiowa spada w tym czasie do minimum. Ograniczam się do wykonywania niezbędnych czynności, bez niepotrzebnych zrywów, gwałtownych ruchów, radykalnyh zmian i bez entuzjazmu. Po prostu wegetuję. Taki czas... Nie wiem czy wpływ ma na to fakt, że wychodząc z domu do pracy jest jeszcze ciemno, a wracając  już się zmierzcha, a listopadowe dni składają się tylko z pobudki i zasypiania? Czy może to ogólny marazm, wchodzenie w stan zimowania świata przyrody czy po prostu jakieś zmęczenie? Stwierdzam, że nie lubię listopada w tym roku i już. Po prostu.  Próbowałam się z nim zaprzyjaźnić. Naprawdę. Rozpalałam świece zapachowe, ale przyprawiały mnie o senność i ból głowy. A poza tym szybkość ich wypalania, nie szła w parze z szybkością uzupełniania zasobów, więc na dłuższą metę mało to ekonomiczny spos...

Przewrotność losu

Kiedy byłam młoda i piękna, a było to jakieś 20 lat temu, myślałam, że nie ma nic lepszego niż poświęcić się karierze naukowej, a jeżeli już dane mi będzie założyć z kimś rodzinę, to zrobię to z mężczyzną, który wszystko zaplanuje, zorganizuje i będzie stał na straży bezpieczeństwa i dobrobytu tej najmniejszej komórki społecznej. O jakże wielką naiwnością się wykazałam w moim poprzednim wcieleniu! Jaką głupotą życiową byłam przepełniona i jakże niedojrzałym podejściem do realiów życiowych się kierowałam! Na szczęście jakiś palec boży wskazał mi inną drogę życiową i postawił na mojej drodze człowieka, który nauczył mnie niezależności, samodzielności i radzenia sobie ze wszystkim. Często psioczyłam w duchu na to, że muszę być "herszt-babiszonem" trzymającym w ryzach wszystkie codzienne sprawy, obowiązki i powinności, że nie mogę sobie pozwolić na beztroską egzystencję typu "leżę i pachnę", że muszę kopać się z życiem i brać się z nim za bary każdego dnia. Był to dl...

Być kokietką, być kokietką...

I w tym oto wpisie wyjdzie ze mnie megiera, zazdrośnica i babsko wredne, które nie potrafi docenić  starań przedstawicielek płci pięknej zarówno w rzucaniu uroków na bogu ducha winnych i nieświadomych mężczyzn, ani wszelkich prób zwrócenia na siebie ich uwagi, ani nawet  kompleksowych i zmasowanych działań mających na celu uczynienia z nich potencjalnych wielbicieli, a wręcz czcicieli kobiecego piękna. Z racji tego, że matka natura poskąpiła mi filigranowej budowy ciała, wrodzonego uroku, wdzięku i subtelności, wychodząc zapewne z założenia, że limit tego typu przymiotów został wyczerpany wciągu trzech pierwszych miesięcy 1981 roku, od zawsze z zazdrością spoglądałam na koleżanki, których aparycja stanowiła kwintesencję kobiecości. A uczucie to potęgowało się z chwilą, kiedy takie idealne istoty potrafiły umiejętnie rozsiewać swój czar i urok na otaczających je chłopaków. Niestety, ja tak nigdy nie miałam i przyznaję, że przemawia teraz przeze mnie frustracja i poczucie kr...