04.08.2007 r. Sobota. Pogoda: burzowo, szaro, intensywne opady, temperatura powietrza w okolicach 25 stopni. Urodziny: mój brat Tomasz. Ważna data: dzień ślubu. Mojego. Nigdy nie wymarzonego, nie wyśnionego i nie zaplanowanego z najdrobniejszymi szczegółami kilkanaście lat wcześniej. Ślubu, który nie był dla mnie spełnieniem marzeń o założeniu pięknej białej sukni, ani o przemarszu przez środek kościoła wzbudzając ochy i achy rodziny. To był dzień ślubu zwyczajnego, prostego, będącego kolejnym etapem związku z mężczyzną, który posiadał najmniej wad spośród innych facetów, i który, po trzeciej randce stwierdził, że prędzej czy później, zostanę jego żoną. Zostałam i jestem już od dziewięciu lat. Może to nie dużo, biorąc pod uwagę pary, które są ze sobą od pół wieku. Dla mnie to jednak kawał czasu, chociażby z tego względu, że nigdy nie brałam pod uwagę takiego scenariusza i nigdy nie stawiałam sobie za cel "złapania" męża. Samo tak wyszło. Bez ceregieli, bez szopek, bez ogólnego napompowania i rozdmuchiwania. Może tylko zaręczyny były szokiem dla moich rodziców. Ale cóż...życie lubi zaskakiwać. A czy mnie coś zaskoczyło z związku ze zmianą stanu cywilnego? Pytanie może wydać się naiwne i głupie, bo jakże to?!! Zmienia się wszystko, musisz myśleć nie tylko o sobie, nie możesz samodzielnie podejmować decyzji, jesteś odpowiedzialna za drugą osobę... A jak pojawi się dziecko to już w ogóle świat się zmienia... (a Ciebie w tym nie ma - chciałoby się dodać, ale o tym dyplomatycznie wszyscy milczą). No tak... zmieniłam nazwisko na inny zestaw liter, bo ilość ta sama), noszę dodatkową ozdobę na palcu, otoczenie zwraca się do mnie przez per pani i na każdą imprezę rodzinną mam zakontraktowaną osobę towarzyszącą. A poza tym? Nie przeżyłam jakiegoś poślubnego szoku w postaci nagłego ujawnienia się negatywnych zwyczajów mojego świeżo poślubionego małżonka, nie dostałam obuchem w głowę, bo nagle się okazało, że moje wyobrażenia o wspólnym życiu były wysoce wyidealizowane. Dlaczego? Po pierwsze, mieliśmy okazję mieszkać ze sobą przed ślubem. Były to wprawdzie tylko trzy miesiące, ale przebywaliśmy ze sobą 24h/dobę. Pracowaliśmy razem, mało tego, obok siebie, mieszkaliśmy razem i mieliśmy okazję pokazać się sobie ze swej zwykłej, codziennej strony, pozbawionej odświętnych gestów, wyniosłości czy romantycznych uniesień. Podczas tego pobytu byliśmy zdani tylko na siebie, bo pracowaliśmy w Żilinie na Słowacji i w razie kryzysu nie mieliśmy możliwości ucieczki pod skrzydła rodziców. Dzięki temu zaprzyjaźniliśmy się, staliśmy się dla siebie wsparciem, a przede wszystkim udowodniliśmy sobie, że możemy na siebie liczyć. Po drugie, mój brak zaszokowania zmianą stanu cywilnego wynikał z braku wyobrażeń na temat: jak to będzie wszystko wyglądało, po tym całym ślubno-weselnym galimatiasie? Na pewno nie zakładałam, że mój małżonek będzie mi przynosił co rano śniadanie do łóżka, obsypywał prezentami, kwiatami i nie wiadomo jeszcze czym. Nie oczekiwałam, że będzie romantycznie, cukierkowo i sielankowo. Ale nie "nakręcałam się" także na to, że teraz to już tylko spokój, nuda i stopniowe działanie sobie na nerwy. Byłam tylko ciekawa, co będzie dalej, jak długo potoczy się ta nasza wspólna przygoda? Nie będę ukrywać, że łatwo nie było i nie jest, że wiele już razy miałam ochotę zdzielić po głowie tego mojego lubego tłuczkiem do mięsa, albo innym ustrojstwem, które wpadłoby mi akurat w ręce, że są chwile, w których wolałabym być sama. Ale wiem też, że bez niego, jego śmiechu, poczucia humoru, bez rozmów o książkach, muzyce, nie byłabym taka, jak jestem teraz - bardziej pewna siebie, bardziej poukładana, a przede wszystkim silniejsza. Te nasze wspólne 9 lat małżeństwa, pokazało mi, że ślub ślubem, wesele weselem, ale tego, co potem nie da się zaplanować, wyreżyserować, ułożyć w listę zadań, życzeń czy cokolwiek innego. Trzeba przygotować się na ostrą jazdę bez trzymanki, nawet jeśli wydawało się, że wszystko jest jasne i klarowne. Trzeba się przygotować na to, że pewnego dnia ta przygoda może się znudzić, że zatęskni się za swobodą i brakiem zobowiązań. To wszystko może się przytrafić, ale przypominam sobie wtedy dlaczego, tego dnia powiedziałam "tak". A nie zrobiłam tego z chęci przystrojenia się w welon i suknię, bo z romantycznych bajek wyrosłam, ale dlatego, żeby z mężczyzną, który zaakceptował wiele moich wad, naturę samotnika, trudny i porywczy charakter, przeżyć najlepszą i jednocześnie najtrudniejszą przygodę życia. A odpowiadając na pytanie - "po co mi to było?"- a chociażby po to, aby dobrze się pobawić na jakimś weselichu... hihihi
Tego dnia nie zapomnę nigdy. I o tej porze roku, już zawsze będę wracać do momentu, w którym zmieniło się wszystko. Nie wymarzę wspomnień, chociaż o wielu rzeczach chciałabym zapomnieć. Nie odetnę się od tego, co było, bo to część mnie... I pamiętam każdego dnia o wielkiej miłości, której dane mi było doświadczyć, o miłości, której nic ani nikt nie zastąpi. *** wszystko mija tylko ta tęsknota wraca nieproszona toczy się łzą po policzku wyziera z wyblakłego dnia oprósza szarością wschód słońca jestem tu nadal bez ciebie niczym ptak śniący o nieboskłonie niczym ptak w klatce *** szukam ciebie zadzieram głowę podnoszę wzrok ku niebu krzykiem wołam do ciebie gdzie jesteś dlaczego słyszę tylko ciszę chcę cię czuć przy sobie potrzebuję twojego ramienia niech odgrodzi mnie od pustki mego serca czy spoglądasz na moją nieudolną próbę trwania nie słyszę nie czuję nie widzę ciebie nie chcę żeby nie było niczego *** nie znam zaklęcia które mogłoby zawrócić czas nie mam mocy ...
Komentarze