Efekt B.B.

Dzisiejszy post nie będzie, wbrew pozorom, o  nowościach kosmetycznych, ani o rajstopach z cudownymi właściwościami, ani o żadnych kalesonach (co sugerował mi kolega). Nie  będzie także o znanej aktorce, chociaż skrót B.B. może insynuować, że o tę niesamowitą kobietę chodzi. Nic z tych rzeczy. Będzie raczej brutalnie, uszczypliwie i szyderczo, bo temat, którym pragnę się z Wami podzielić dotyczy nadęcia (nie mylić ze wzdęciem, chociaż efekt podobny), dumy, tandetnego efekciarstwa, megalomanii, żenującego pozerstwa, jednym słowem bufonady. Nie omieszkam wytknąć przy tej okazji różnych braków jednostek uprawiających, jakże piękną sztukę bufonady, od braku wykształcenia, inteligencji, w tym tej emocjonalnej, poprzez brak elementarnych zasad savoir vivre, aż do braku najzwyklejszej przyzwoitości i umiejętności budowania relacji z innym człowiekiem na zdrowych zasadach, pozbawionych interesowności, chęci manipulacji i bez wykorzystywania swojej uprzywilejowanej pozycji.

Można być samotną wyspą. Mieć tą niezwykle komfortową sposobność liczenia tylko na siebie, podyktowaną wykształceniem, wiedzą, praktyką czy najzwyklejszą mądrością życiową, zdobytą podczas wielu życiowych zawirowań i burz. Można nie oglądać się na innych i robić swoje bez egoistycznej potrzeby bycia w świetle reflektorów, na piedestale, w centrum uwagi wszechświata czy nieustannego zachwytu i poklasku. Można być sobą bez potwierdzania swojej wartości w oczach innych i spoglądać na świat z pewną dozą uszczypliwości, zdrowego dystansu. Można wyalienować się ze zgrai napędzanej materialistycznymi, snobistycznymi i egoistycznymi pobudkami wyścigu szczurów czy wypisać się z  udziału w wyborach na najbardziej wazeliniarskiego "włazidupka" (przepraszam za wulgaryzm, ale żadne inne słowo nie ma w sobie takiego ładunku emocjonalnego). Można. I rzekłabym, że nawet należy. Łatwo napisać, trudniej wcielić w życie. Bo jak uciec przed rozpychającymi się z każdej strony  nadęciem, dumą, bezczelnością, zidioceniem, zmanierowaniem i tupeciarstwem? Jak reagować na pustosłowie, infantylizm i umysłową czarną dziurę osób, które zamiast panoszyć się w swoim samouwielbieniu, powinny wrócić do ławek szkolnych, albo udać się na jakąś bezludną wyspę pozbawiając tym samym otoczenie swojej wątpliwej błyskotliwości, irytującej osobowości, a przede wszystkim rozrośniętego do niewyobrażalnych wprost rozmiarów ego? Jeżeli ktoś znajdzie na to sposób, na pewno dostanie nagrodę Nobla.
Z bufonem spotkał się każdy z nas. Stanął nam na drodze taki element na pewno. Postać przybiera różną, więc czasem trudno stwierdzić, na pierwszy rzut oka, co to za typ. W wyniku moich obserwacji i doświadczeń jestem w stanie wyodrębnić kilka gatunków.
Pierwszy z nich to bufon pseudointelektualny. Wzgardziwszy porządnym wykształceniem (wzgardzenie to może wynikać z ewidentnych braków intelektualnych, niepozwalających na kontynuowanie nauki na wyższym poziomie albo być podyktowane zasobnym kontem rodziców tudzież innych sponsorów) lub zdobywszy takie za "niewielką" opłatą, pseudointelektualna bestia zachowuje się niczym profesor doktor habilitowany nauk wszelakich. Bez mrugnięcia oka potrafi wykorzystywać wiedzę bardziej wyedukowanych osób, żerować na ich umiejętnościach, przypisywać sobie ich zasługi, wykorzystywać pomysły tych bardziej kreatywnych, chełpić się dokonaniami, które niestety, nie są wynikiem samodzielnego zgłębiania tematu, ale zwykłego złodziejstwa, bezczelności i wygodnictwa. Przyjść na gotowe i sprawić wrażenie na innych, że samemu dokonało się czegoś spektakularnego - to dopiero sztuka! Podziwiam, ale nie zazdroszczę. Braki w wykształceniu prędzej czy później się ujawnią, zwłaszcza, gdy ktoś, kto "liznął" jakiś temat, święcie wierzy w to, że posiadł mądrość całego świata.
Kolejny gatunek  - to "bufon pasożyt". Istotą jego postępowania  oraz siłą napędową we wszelkiej działalności jest przekonanie o tym, że jest wyjątkowy, niezwykle utalentowany, lubiany, szanowany i poważany z racji swojej pozycji (zdobytej w szemranych okolicznościach lub przez wykorzystanie jakiegoś naiwnego, który dał się omamić pustosłowiem i sloganami).  Jego megalomańskie ego rośnie tym szybciej, im więcej posiada. Popychany rosnącym apetytem na prestiż, bogactwo i popularność, jest w stanie zrobić wszystko, aby utrzymać się na fali wznoszącej i przy okazji zagarnąć jak najwięcej dla siebie. "Bufon pasożyt" patrzy na innych przez pryzmat własnych korzyści i umiejętnie wykorzystuje sytuacje, manipuluje ludźmi oraz deprecjonuje osiągnięcia tych, którzy są dla niego potencjalnym zagrożeniem. Bufonada w tym wydaniu może się jednak szybko skończyć, bo w miarę jedzenia apetyt rośnie, a bez odpowiedniego wyczucia i umiejętności powiedzenia sobie stop, można się albo - za przeproszeniem -  osrać albo udławić.
Innym gatunkiem bufona jest ten z gatunku "im kto mniej wart, tym wyżej głowę nosi". Chciałby za wszelką ceną uchodzić za niezwykle dobrze ułożoną personę, ale jakimś cudem mu to nie wychodzi. Im bardziej pragnie być elokwentny i dystyngowany, tym bardziej pachnie słomą z butów. Ale bufon tego nie widzi, zapatrzony w swoją wspaniałość, wyjątkowość i niepowtarzalność, którą wszyscy powinni naśladować i podziwiać. I wchodzi taki ktoś do pokoju i ani nie spojrzy z nutką sympatii, ani tym bardziej "dzień dobry" nie powie. Bo po cóż zniżać się do plebsu, który jest tylko marnym prochem bez znaczenia? Nie wymagajmy zbyt dużo od kogoś, kto nie widzi niczego poza czubek swojego pięknego nosa i po prostu zignorujmy takiego osobnika. 
Są tacy jeszcze, którzy lubią robić dużo szumu wokół siebie, siać zamęt i robić dobre, ale nieprawdziwe wrażenie. Efekciarze - mistrzowie iluzji, gry pozorów, zmanierowania i pozerstwa. Fanfaronada w czystej postaci. Molier miałby pole do popisu i możliwość stworzenia wielu porywających komedii, ale niestety, z wiadomych przyczyn, nie będzie na to szans i cała ta szopka na nic. Pozostaje jedynie obserwować i śmiać się w duchu - przynajmniej rozrywka na żywo zagwarantowana!
Przykładów na przejawy bufonady mogłabym jeszcze  mnożyć, ale nie chcę już dobijać Bogu ducha winnych czytelników. Rozszyfruję jeszcze tytuł dzisiejszego wpisu - efekt balona bufonady. Pojęcie to zrodziło się w mojej głowie w wyniku szoku, jakiego doznałam, kiedy dotarło do mnie, że tak naprawdę każdy z nas ma w sobie to pragnienie zaistnienia, popisania się i bycia, chociaż przez chwilę, w centrum uwagi. Ważne, żeby tego balona bufonady zbytnio nie nadmuchiwać, bo każdy balon pęka. A im bardziej pękaty, z tym większym hukiem zniknie.
   

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Być kokietką, być kokietką...

Przewrotność losu

Książkowe drogowskazy