Dzień Kobiet jest dla mnie zwyczajnym dniem... Jak zwykle jestem przecież matką, żoną, kurą domową. Nie ma opcji, żebym ósmego marca leżała i pachniała w otoczeniu usługujących mi i spełniających, nawet najbardziej, wymyślne zachcianki, przystojniaków - chociaż pomarzyć można...). Zresztą zawsze tak było. Odkąd pamiętam, w tym dniu, jak i przez całe lata, nie czułam się , ani szczególnie wyjątkowo, ani bardziej kobieco. Jakoś tak z moją kobiecością nie było mi nigdy po drodze. Dorastałam w przekonaniu, że płeć piękna ma bardziej pod górkę, że postrzegana jest tylko i wyłącznie przez pryzmat wyglądu i dopasowania do pewnych kanonów piękna, wykreowanych przez media. Jak odbiegałaś od przyjętych norm - to nie istniałaś! Bycie kobietą, jakiś czas temu, było dla mnie uciążliwe. Chowałam się więc za okładkami książek, przywdziewając na siebie "workowate" swetry, koszulki , "babcine "długie spódnice, albo luźne spodnie. Jakoś nie potrafiłam dostrzec w sobie nic interesującego, nic kobiecego, nic, co mogłabym podkreślić, czym mogłabym zwrócić uwagę innych. Zresztą w jakim celu? Było mi dobrze w moim książkowym świecie, dopuściłam do niego tylko garstkę ludzi, którzy na całe szczęście, są ze mną nadal i żyłam sobie cichutko, spokojnie, bez podnoszenia głosu, bez ekspresji, bez swojego zdania i bez wyrazu. Dopiero, jakieś trzy lata temu sytuacja uległa diametralnej zmianie. Dziwny i trudny to był dla mnie czas. Wykryto mi guza w piersi. Już wcześniej tam był, jakiś taki mały i przyczajony. Ale stawał się coraz bardziej wyczuwalny i nie mogłam dłużej chować głowy w piasek. Kiedy lekarz potwierdził zmianę poczułam się jakby to był koniec. Mój koniec. Jak to? Już? Podczas miesiąca oczekiwania na bardziej szczegółowe badania, pomiędzy strachem i żalem, pojawiła się myśl, że jak to wszystko skończy się optymistycznym akcentem, jak okaże się , że to fałszywy alarm, zmienię swoje podejście do życia, ale przede wszystkim do mojej kobiecości. Szkoda czasu, który przecież umyka tak niepostrzeżenie, szkoda chwil na ukrywanie siebie za pozornym murem obojętności, zdystansowania i bycia ponad wszystko i wszystkich. Koniec z ugrzecznioną na potrzeby innych i żyjącą według ich oczekiwań Agnieszką. Na szczęście, okazało się, że była to niegroźna zmiana i jak stwierdził lekarz "taka moja uroda". Była to nie tylko najlepsza wiadomość jaką mogłam dostać, ale również najmocniejszy kopniak, dzięki któremu zaczęłam odkrywać czym jest kobiecość. Nie tylko z punktu widzenia fizyczności, chociaż tutaj także zaszły we mnie zmiany. Porzuciłam stroje maskujące na rzecz tych, które podkreślają to, jak wyglądam. Spodnie rurki?! Czemu nie? Mam w końcu dwie całkiem równe i w miarę zgrabne nogi. Bluzka z dekoltem? Jasne! W końcu nadal mam czym oddychać. Jednak najbardziej istotnym aspektem, który w sobie odkryłam, była zmiana w sposobie postrzegania mojej kobiecości. Wyrwałam się z toku myślenia, który nakazywał mi ulegać stereotypowi miłej dla wszystkich, grzecznej i cichej panienki, która nie potrafi zadbać o siebie i uzależnia swoją samoocenę od tego, co myślą o niej inni. Nie ma tej wersji Agi. Straciła rację bytu. Proces odzyskiwania kobiecości tj. poczucia własnej wartości, świadomości swego ciała, swoich możliwości, ale i ograniczeń został rozpoczęty w dniu, kiedy dostałam drugą szansę. I proces ten trwa nadal, bo nie sposób uwolnić się od zakodowanego tak długo w głowie obrazu szarej myszki. Ale cieszę się, że mam tę możliwość, że mogę , kiedy przyjdzie mi ochota, przywdziać krótką sukienkę i szpilki i chwytać spojrzenia mijających mnie mężczyzn, że mogę nawet w takim stroju "rzucić mięsem", powiedzieć co myślę, czy zwyczajnie zachowywać się przez moment jak słodka idiotka. Bo bez względu na wszystko i wszystkich jestem taką kobietą jaką sama pragnę być, a nie jaką chcą mnie widzieć inni.
Tego dnia nie zapomnę nigdy. I o tej porze roku, już zawsze będę wracać do momentu, w którym zmieniło się wszystko. Nie wymarzę wspomnień, chociaż o wielu rzeczach chciałabym zapomnieć. Nie odetnę się od tego, co było, bo to część mnie... I pamiętam każdego dnia o wielkiej miłości, której dane mi było doświadczyć, o miłości, której nic ani nikt nie zastąpi. *** wszystko mija tylko ta tęsknota wraca nieproszona toczy się łzą po policzku wyziera z wyblakłego dnia oprósza szarością wschód słońca jestem tu nadal bez ciebie niczym ptak śniący o nieboskłonie niczym ptak w klatce *** szukam ciebie zadzieram głowę podnoszę wzrok ku niebu krzykiem wołam do ciebie gdzie jesteś dlaczego słyszę tylko ciszę chcę cię czuć przy sobie potrzebuję twojego ramienia niech odgrodzi mnie od pustki mego serca czy spoglądasz na moją nieudolną próbę trwania nie słyszę nie czuję nie widzę ciebie nie chcę żeby nie było niczego *** nie znam zaklęcia które mogłoby zawrócić czas nie mam mocy ...
Komentarze