Przejdź do głównej zawartości

Zakazany owoc

Są takie granice, których przekroczenie zmienia człowieka na zawsze. Są takie czyny, których sensu nie potrafimy ogarnąć rozumem, a jedyne ich wytłumaczenie kryje się w głębi serca. Są wreszcie tacy ludzie, którzy w sposób bardzo delikatny, ale niezwykle skuteczny potrafią skruszyć ścianę, którą staramy się budować wokół siebie, którzy budzą w nas nieznane dotąd, albo ukrywane przed samym sobą, pragnienia, marzenia i żądze.  Wydaje nam się, że nasze poukładane, spokojne życie to największe szczęście, że brak zawirowań, swoista monotonia i pewien rodzaj letargu są błogosławieństwem w tych rozwichrzonych czasach, pełnej bieganiny i pośpiechu codzienności i nieustannym pragnieniu bycia lepszym i posiadania więcej. Skupiamy się na przyziemnych sprawach, żyjemy pobieżnie nie zwracając uwagi na to, co kłębi się w naszych głowach, sercach czy duszach. Spychamy głęboko w podświadomość nasze marzenia, ukrywamy pod stosem błahych słów nasze pragnienia i udajemy, że tego nie ma. Bo tak prościej. Wygodniej. Bo nie wypada. Bo przecież mamy tyle spraw do załatwienia. I żyjemy - pozornie, według ustalonych przez siebie i otoczenie reguł. Codzienne czynności wykonujemy automatycznie, wypowiadamy słowa z przyzwyczajenia, bez zastanowienia. I tak każdego dnia, niezmiennie tkwimy w bezpiecznym kokonie pozornego ładu, normalności. Ale taki stan może trwać tylko do czasu... Prędzej czy później pojawi się ktoś, kto wywróci do góry nogami ten porządek, tę misternie budowaną konstrukcję. Ktoś, kto będzie próbował rozerwać ten kokon i pokazać inną rzeczywistość. Ktoś, kto stanie się zakazanym owocem, kimś niezwykle pociągającym, intrygującym i fascynującym. Ktoś, kto w magiczny sposób uwolni w nas skryte pragnienia, na nowo obudzi pożądanie, sprawi, że znowu zechcemy marzyć i dodać swojemu życiu smaku. Podejmujemy ryzyko, bo zakazany owoc kusi wszystkim tym, czego nie mamy, a o czym, jak się okazało, tak mocno marzyliśmy. Rozpoczynamy grę pełną ekscytacji, tajemniczości i stopniowo budowanego napięcia. Wyciągamy się coraz bardziej, z jednej strony bojąc się kolejnego kroku, a z drugiej nie potrafiąc zrezygnować z tej niezwykle uzależniającej zabawy, która nie tylko kusi, ale dodaje pewności siebie, podbudowuje wygłodniałe "ego" i sprawia, że patrzymy na siebie oczami tego kogoś, kto widzi w nas ósmy cud świata. "Niech żyje bal" chciałoby się krzyknąć, ale nic z tego. Zabawa zabawą, ale gdzieś w głowie kiełkuje pytanie: "Dokąd może nas to zaprowadzić?" Dla kogoś może to nie problem. Nadarza się okazja to korzystam. Kilka chwil i zamykam drzwi, zapominam, wracam do swojej bajki i nie było tematu. Ale dla kogoś innego może to stanowić nie lada problem. Rozum kontra emocje z domieszką moralności i empatii. Nie sztuką jest przecież ulec fizycznemu pożądaniu, sztuką jest umieć postawić ponad własne, egoistyczne pragnienie szczęście tych, których wybraliśmy na towarzyszy naszego życia. Nie sztuką jest zapomnieć na chwilę o zwyczajności i monotonii swojego życia i uciec w świat zbudowany z fascynacji i pożądania, ale sztuką jest bycie konsekwentnym w swoich wyborach poprzez wspólne odkrywanie tych ukrytych pragnień i marzeń. Wybór nie jest łatwy. Logiczne argumenty nie przemawiają jednak tak mocno jak rozbudzone pragnienia i wzburzone emocje. Nie potrafię odpowiedzieć na pytanie dokąd taka zabawa może zaprowadzić? Ale każdy z nas doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jak silnie na wszystkie zmysły może działać zakazany owoc. Dlatego kiedy staniemy oko w oko z takim dylematem należałoby zapytać siebie samych dlaczego ulegamy kuszącej magii zakazanego owocu? Co takiego skrywa w sobie, że pociąga, wabi, pęta myśli i wyłącza zdrowy rozsądek? Jaki, wreszcie,  zostawi po sobie smak, kiedy zdecydujemy się go skonsumować? Czy będzie to słodycz satysfakcji  i spełnienia czy raczej gorycz zażenowania i cierpkość zawiedzionego zaufania kogoś, komu przyrzekało się wierność?

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pozwolić listopadowi być listopadem

Jako że listopad nie należy do moich ulubionych miesięcy i wolałabym albo go przespać w wygodnym łóżku, albo wyjechać do jakiegoś skąpanego w słońcu i cieple zakątka świata, moja aktywność życiowa spada w tym czasie do minimum. Ograniczam się do wykonywania niezbędnych czynności, bez niepotrzebnych zrywów, gwałtownych ruchów, radykalnyh zmian i bez entuzjazmu. Po prostu wegetuję. Taki czas... Nie wiem czy wpływ ma na to fakt, że wychodząc z domu do pracy jest jeszcze ciemno, a wracając  już się zmierzcha, a listopadowe dni składają się tylko z pobudki i zasypiania? Czy może to ogólny marazm, wchodzenie w stan zimowania świata przyrody czy po prostu jakieś zmęczenie? Stwierdzam, że nie lubię listopada w tym roku i już. Po prostu.  Próbowałam się z nim zaprzyjaźnić. Naprawdę. Rozpalałam świece zapachowe, ale przyprawiały mnie o senność i ból głowy. A poza tym szybkość ich wypalania, nie szła w parze z szybkością uzupełniania zasobów, więc na dłuższą metę mało to ekonomiczny spos...

Przewrotność losu

Kiedy byłam młoda i piękna, a było to jakieś 20 lat temu, myślałam, że nie ma nic lepszego niż poświęcić się karierze naukowej, a jeżeli już dane mi będzie założyć z kimś rodzinę, to zrobię to z mężczyzną, który wszystko zaplanuje, zorganizuje i będzie stał na straży bezpieczeństwa i dobrobytu tej najmniejszej komórki społecznej. O jakże wielką naiwnością się wykazałam w moim poprzednim wcieleniu! Jaką głupotą życiową byłam przepełniona i jakże niedojrzałym podejściem do realiów życiowych się kierowałam! Na szczęście jakiś palec boży wskazał mi inną drogę życiową i postawił na mojej drodze człowieka, który nauczył mnie niezależności, samodzielności i radzenia sobie ze wszystkim. Często psioczyłam w duchu na to, że muszę być "herszt-babiszonem" trzymającym w ryzach wszystkie codzienne sprawy, obowiązki i powinności, że nie mogę sobie pozwolić na beztroską egzystencję typu "leżę i pachnę", że muszę kopać się z życiem i brać się z nim za bary każdego dnia. Był to dl...

Być kokietką, być kokietką...

I w tym oto wpisie wyjdzie ze mnie megiera, zazdrośnica i babsko wredne, które nie potrafi docenić  starań przedstawicielek płci pięknej zarówno w rzucaniu uroków na bogu ducha winnych i nieświadomych mężczyzn, ani wszelkich prób zwrócenia na siebie ich uwagi, ani nawet  kompleksowych i zmasowanych działań mających na celu uczynienia z nich potencjalnych wielbicieli, a wręcz czcicieli kobiecego piękna. Z racji tego, że matka natura poskąpiła mi filigranowej budowy ciała, wrodzonego uroku, wdzięku i subtelności, wychodząc zapewne z założenia, że limit tego typu przymiotów został wyczerpany wciągu trzech pierwszych miesięcy 1981 roku, od zawsze z zazdrością spoglądałam na koleżanki, których aparycja stanowiła kwintesencję kobiecości. A uczucie to potęgowało się z chwilą, kiedy takie idealne istoty potrafiły umiejętnie rozsiewać swój czar i urok na otaczających je chłopaków. Niestety, ja tak nigdy nie miałam i przyznaję, że przemawia teraz przeze mnie frustracja i poczucie kr...