Przejdź do głównej zawartości

Wielkość małych rzeczy

Dzisiaj, kolejny, raz przekonałam się o tym, jak wielką moc mają małe gesty, drobne rzeczy, które dzieją się obok nas, a które tak trudno dostrzec i docenić. Moja koleżanka z pracy, kobieta niezwykle zdolna, zawsze niezwykle profesjonalnie podchodząca do swoich obowiązków,  dostała małą przesyłkę, prezent w podziękowaniu za świetną współpracę. Niby mała rzecz, a wywołała na jej twarzy wielki i piękny uśmiech... Bo ktoś docenił jej trud i poświęcony czas. Bo komuś zależało na tym, by w ten sposób okazać swoją wdzięczność i szacunek. Jedna mała rzecz, a potrafiła sprawić, że ten bury i deszczowy dzień stał się dla niej bardziej znośny.
Dlatego trzeba umieć dostrzegać te maleństwa, pośród wszystkich mega, ekstra, wypasionych, hiper rzeczy, którymi nieustannie faszeruje nas rzeczywistość. Nie mogę, bowiem, oprzeć się wrażeniu, że im bardziej coś jest spektakularne, "odjechane", " na wysokim poziomie" i rewolucyjne, tym bardziej tego pragniemy. Bo nasze życie ma być ekscytujące, zachwycające, porywające i stać się obiektem zazdrości innych. Bo teraz liczy się tylko ilość... pieniędzy, kontaktów, układów, najnowszych gadżetów. Byle tylko ktoś nie był lepszy, nie miał więcej. Po prostu - wszystko ma być MEGA. Jednym słowem, przytłacza mnie wszechpanujący przerost formy nad treścią. Pośród "bufonady", sztucznego nadęcia i robienia wszystkiego z tzw. pompą, gubi się coś, co nie błyszczy złudnym blaskiem mamony, coś, co nie krzyczy głośno, chcąc skupić uwagę wszystkich wokoło, coś, czego nie da się  ani sprzedać, ani kupić... To codzienne dowody na to, że jesteśmy dla kogoś ważni, a wręcz niezbędni do życia. I nie chodzi tu o słowa, ale codzienne wspólne chwile: poranną kawę, przy której nastrajamy się pozytywnie do czekającego nas dnia, przytulas na pożegnanie, telefon w ciągu dnia, żeby powiedzieć " Tęsknię"  albo ”Czekam", wspólne ogarnianie domowego chaosu i wreszcie pogaduchy przy wieczornym "dymku". Niby nic nadzwyczajnego, proste czynności, ktoś mógłby stwierdzić, że nudne i pospolite... Ale właśnie one tworzą coś nieuchwytnego, coś, czego nie da się tak po prostu nazwać. Wszystkie te małe rzeczy, które składają się na moje codzienne "bycie", budują coś wielkiego: moje bezpieczeństwo, poczucie akceptacji, wartości i tego, że jestem kochana, mimo, że nie mam wypasionego mieszkania, ekstra samochodu i super ekstra znajomości. Bo są ludzie,  dla których ważna jestem ja  - matka, żona, córka, siostra, przyjaciółka. I nie muszę robić nie wiadomo czego, zarabiać nie wiadomo ile, być nie wiadomo kim. Bo mogę być sobą, zwyczajną Agą, która woli żyć prosto, zwyczajnie i szczęśliwie, niż uganiać się za sztucznym poklaskiem, złudnym poczuciem tzw. wielkości i "ważności" i ślepym dążeniu do bycia "superekstrawypasioną" .

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pozwolić listopadowi być listopadem

Jako że listopad nie należy do moich ulubionych miesięcy i wolałabym albo go przespać w wygodnym łóżku, albo wyjechać do jakiegoś skąpanego w słońcu i cieple zakątka świata, moja aktywność życiowa spada w tym czasie do minimum. Ograniczam się do wykonywania niezbędnych czynności, bez niepotrzebnych zrywów, gwałtownych ruchów, radykalnyh zmian i bez entuzjazmu. Po prostu wegetuję. Taki czas... Nie wiem czy wpływ ma na to fakt, że wychodząc z domu do pracy jest jeszcze ciemno, a wracając  już się zmierzcha, a listopadowe dni składają się tylko z pobudki i zasypiania? Czy może to ogólny marazm, wchodzenie w stan zimowania świata przyrody czy po prostu jakieś zmęczenie? Stwierdzam, że nie lubię listopada w tym roku i już. Po prostu.  Próbowałam się z nim zaprzyjaźnić. Naprawdę. Rozpalałam świece zapachowe, ale przyprawiały mnie o senność i ból głowy. A poza tym szybkość ich wypalania, nie szła w parze z szybkością uzupełniania zasobów, więc na dłuższą metę mało to ekonomiczny spos...

Przewrotność losu

Kiedy byłam młoda i piękna, a było to jakieś 20 lat temu, myślałam, że nie ma nic lepszego niż poświęcić się karierze naukowej, a jeżeli już dane mi będzie założyć z kimś rodzinę, to zrobię to z mężczyzną, który wszystko zaplanuje, zorganizuje i będzie stał na straży bezpieczeństwa i dobrobytu tej najmniejszej komórki społecznej. O jakże wielką naiwnością się wykazałam w moim poprzednim wcieleniu! Jaką głupotą życiową byłam przepełniona i jakże niedojrzałym podejściem do realiów życiowych się kierowałam! Na szczęście jakiś palec boży wskazał mi inną drogę życiową i postawił na mojej drodze człowieka, który nauczył mnie niezależności, samodzielności i radzenia sobie ze wszystkim. Często psioczyłam w duchu na to, że muszę być "herszt-babiszonem" trzymającym w ryzach wszystkie codzienne sprawy, obowiązki i powinności, że nie mogę sobie pozwolić na beztroską egzystencję typu "leżę i pachnę", że muszę kopać się z życiem i brać się z nim za bary każdego dnia. Był to dl...

Być kokietką, być kokietką...

I w tym oto wpisie wyjdzie ze mnie megiera, zazdrośnica i babsko wredne, które nie potrafi docenić  starań przedstawicielek płci pięknej zarówno w rzucaniu uroków na bogu ducha winnych i nieświadomych mężczyzn, ani wszelkich prób zwrócenia na siebie ich uwagi, ani nawet  kompleksowych i zmasowanych działań mających na celu uczynienia z nich potencjalnych wielbicieli, a wręcz czcicieli kobiecego piękna. Z racji tego, że matka natura poskąpiła mi filigranowej budowy ciała, wrodzonego uroku, wdzięku i subtelności, wychodząc zapewne z założenia, że limit tego typu przymiotów został wyczerpany wciągu trzech pierwszych miesięcy 1981 roku, od zawsze z zazdrością spoglądałam na koleżanki, których aparycja stanowiła kwintesencję kobiecości. A uczucie to potęgowało się z chwilą, kiedy takie idealne istoty potrafiły umiejętnie rozsiewać swój czar i urok na otaczających je chłopaków. Niestety, ja tak nigdy nie miałam i przyznaję, że przemawia teraz przeze mnie frustracja i poczucie kr...