Przejdź do głównej zawartości

Wyszperane skrawki szczęścia

Kiedy już dzień taki jak ten, zwariowany, chaotyczny, poplątany przez natłok myśli i zdarzenia, na których skutki nie mam wpływu, chyli się ku końcowi, kiedy w mieszkaniu panuje półmrok, a spokojne oddechy córki i męża świadczą o tym, że już tylko ja trwam na jawie , mogę spokojnie pomyśleć , próbując odnaleźć w sobie odpowiedź na pytanie czy jestem szczęśliwa. Przypatruję się oczami postronnego, zdystansowanego widza i co dostrzegam? Kobietę w sile wieku ( a niech będzie, że tak jest), żonę nieuciemiężoną przez swego męża, matkę radosnego dziecka ( teraz jednak trochę nieszczęśliwego z powodu braku rodzeństwa, a dokładnie młodszego braciszka) , pracującą i niezależną od łaski, bądź niełaski innych. Kobietę mającą własne miejsce na ziemi, własne zdanie i umiejętność ogarniania bałaganu wokół siebie i w sobie.  Chciałoby się rzec: " cud, miód i orzeszki" tudzież "pieprzona szczęściara". Chciałoby się, ale czy to byłoby stwierdzenie zgodne z prawdą? Owszem, wszystko to się zgadza, ale to tylko część odpowiedzi na postawione wcześniej pytanie. Jako kobieta jestem szczęśliwa, jako człowiek staram się być... Bo oprócz wybranych dla siebie ról matki, żony, pracownika, potrzebuję przestrzeni dla siebie. Dla Agnieszki, która zamyka wszystkie przydzielone role w kufrze i zostaje sama ze swoimi marzeniami, pragnieniami, wspomnieniami, z wszystkim tym, czego na co dzień nie widać, czego nie słychać wśród tysiąca słów innych, a co ujawnia się właśnie w takie wieczory, jak ten. I teraz, w taki piątkowy, spokojny, cichy i cieplutki wieczór, niezmącony myślami o dniu jutrzejszym, otwieram w swojej głowie szufladki,  w których pochowane mam moje wszystkie "szczęśliwości" - chwile, w których czułam się, jakbym zdobyła Mount Everest, ludzi, którzy sprawili, że chciało mi się boso tańczyć w środku miasta, uczucia, dzięki którym, wydawało mi się, że unoszę  się ponad ziemię, krótkie momenty, w których byłam dla kogoś całym wszechświatem i słowa, które wypowiedziane w odpowiednich momentach zmieniły bieg mojego życia, w sposób, którego nigdy bym się nie spodziewała. To są moje skrawki szczęścia, wyszperane, wymuskane,  wychuchane...  Ujawniane tylko od czasu do czasu,  by na co dzień chronić je przed zwyczajnością i monotonią.  Skrawki, z których jestem "uszyta" i  dzięki którym jestem pieprzoną szczęściarą.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pozwolić listopadowi być listopadem

Jako że listopad nie należy do moich ulubionych miesięcy i wolałabym albo go przespać w wygodnym łóżku, albo wyjechać do jakiegoś skąpanego w słońcu i cieple zakątka świata, moja aktywność życiowa spada w tym czasie do minimum. Ograniczam się do wykonywania niezbędnych czynności, bez niepotrzebnych zrywów, gwałtownych ruchów, radykalnyh zmian i bez entuzjazmu. Po prostu wegetuję. Taki czas... Nie wiem czy wpływ ma na to fakt, że wychodząc z domu do pracy jest jeszcze ciemno, a wracając  już się zmierzcha, a listopadowe dni składają się tylko z pobudki i zasypiania? Czy może to ogólny marazm, wchodzenie w stan zimowania świata przyrody czy po prostu jakieś zmęczenie? Stwierdzam, że nie lubię listopada w tym roku i już. Po prostu.  Próbowałam się z nim zaprzyjaźnić. Naprawdę. Rozpalałam świece zapachowe, ale przyprawiały mnie o senność i ból głowy. A poza tym szybkość ich wypalania, nie szła w parze z szybkością uzupełniania zasobów, więc na dłuższą metę mało to ekonomiczny spos...

Przewrotność losu

Kiedy byłam młoda i piękna, a było to jakieś 20 lat temu, myślałam, że nie ma nic lepszego niż poświęcić się karierze naukowej, a jeżeli już dane mi będzie założyć z kimś rodzinę, to zrobię to z mężczyzną, który wszystko zaplanuje, zorganizuje i będzie stał na straży bezpieczeństwa i dobrobytu tej najmniejszej komórki społecznej. O jakże wielką naiwnością się wykazałam w moim poprzednim wcieleniu! Jaką głupotą życiową byłam przepełniona i jakże niedojrzałym podejściem do realiów życiowych się kierowałam! Na szczęście jakiś palec boży wskazał mi inną drogę życiową i postawił na mojej drodze człowieka, który nauczył mnie niezależności, samodzielności i radzenia sobie ze wszystkim. Często psioczyłam w duchu na to, że muszę być "herszt-babiszonem" trzymającym w ryzach wszystkie codzienne sprawy, obowiązki i powinności, że nie mogę sobie pozwolić na beztroską egzystencję typu "leżę i pachnę", że muszę kopać się z życiem i brać się z nim za bary każdego dnia. Był to dl...

Być kokietką, być kokietką...

I w tym oto wpisie wyjdzie ze mnie megiera, zazdrośnica i babsko wredne, które nie potrafi docenić  starań przedstawicielek płci pięknej zarówno w rzucaniu uroków na bogu ducha winnych i nieświadomych mężczyzn, ani wszelkich prób zwrócenia na siebie ich uwagi, ani nawet  kompleksowych i zmasowanych działań mających na celu uczynienia z nich potencjalnych wielbicieli, a wręcz czcicieli kobiecego piękna. Z racji tego, że matka natura poskąpiła mi filigranowej budowy ciała, wrodzonego uroku, wdzięku i subtelności, wychodząc zapewne z założenia, że limit tego typu przymiotów został wyczerpany wciągu trzech pierwszych miesięcy 1981 roku, od zawsze z zazdrością spoglądałam na koleżanki, których aparycja stanowiła kwintesencję kobiecości. A uczucie to potęgowało się z chwilą, kiedy takie idealne istoty potrafiły umiejętnie rozsiewać swój czar i urok na otaczających je chłopaków. Niestety, ja tak nigdy nie miałam i przyznaję, że przemawia teraz przeze mnie frustracja i poczucie kr...